Szkockie koleje losu

Wyświetl w formacie PDF

Ja też uważałem, że każda pizda powyżej dwudziestki jest nic nie warta, póki sam nie skończyłem dwudziestu lat. Ale im wiency sie rozglondam, tym czenści przyznaje racje sobie z tamtych lat. Po dwudziestce nie zdarza sie już nic, co nie jest obrzydliwym kompromisem albo cichom rozpaczom... i tak do końca, do śmierci – pisze dosadnie szkocki autor Irvine Welsch, w powieści Trainspotting, wydanej w Wielkiej Brytanii w 1993 roku. Książka, której niemal milion egzemplarzy sprzedano w samej Anglii, stała się fenomenem na skalę światową. Jej ekranizacja z 1998 roku (w reżyserii Danny’ego Boyle’a) niewątpliwie przyczyniła się do gwałtownego wzrostu popularności dzieła i wpłynęła na kształtowanie się opinii, iż Trainspotting jest powieścią kultową. Po trzynastu latach od wydania Brytyjskiego, książka ukazała się w Polsce pod oryginalnym tytułem. Tytułem być może mylącym albo pozornie nietrafionym, bo czytelnik nie dostaje – szczególnie w polskim tłumaczeniu – jasnej odpowiedzi dlaczego Welsch tak właśnie nazwał dzieło. Co więcej, akcja rzadko toczy się na stacjach kolejowych lub w pociągach, częściej w mieszkaniach, barach, czy w przestrzeni miejskiej. Tytułowe słowo natomiast, to: „hobby polegające na obserwowaniu i rozpoznawaniu pociągów”, zainteresowanie – jak się okazuje – karkołomne, bo w Leith, miasteczku, w którym żyją bohaterowie, dworzec został dawno zamknięty i tylko czeka na rozbiórkę. Być może zatem, autor w istocie pisze o ludziach, którzy mają to dziwaczne hobby; o ludziach zagubionych i poirytowanych nie tyle własnym losem, co potężną społeczną presją, która jest na nich wywierana?
Bohaterowie powieści, to grupka przyjaciół, przekraczających obyczajowe normy. Każda z postaci na swój sposób łamie te niepisane reguły. Większość zażywa narkotyki, niektórzy, jak Żeber, nie stosują takich używek, uważając je za świństwo, inni, uzależnieni są od seksu. Przy czym uzależnienie od jednej przyjemności nie wyklucza innych. Zmienna jest jedynie intensywność stosowania wybranej używki. Chory, kończąc z narkotykami, notorycznie podrywa dziewczyny, po czym kradnie zawartość ich torebek. I to określa sens jego życia. (...) bo póki jest szansa spotkać się z kobietą i jej torebką, to wspaniale, to o to chodzi, a reszta niech się pierdoli, reszta to ZERO w tej wielkiej CZARNEJ DZIURZE, leżącej jak zaciśnięta pięść na moim jebanym sercu... – tłumaczy swoje postępowanie. Tommy, uzależnił się od seksu. Kiedy rzuca go dziewczyna, próbuje heroiny. Od heroiny z kolei uzależniony jest Mark Renton, dwudziestokilkuletni, inteligentny chłopak, który bez trudu dostał się na uniwersytet, ale wyrzucono go, nie ze względu na słabe wyniki, lecz przez to, że całe stypendium przepuszczał na opłacanie prostytutek. Żeber to alkoholik, którego nieustanna frustracja jest przyczyną wielu bójek i brutalnych zdarzeń w barach, w których wszyscy ci uzależnieni kumple przesiadują. Welsch portretuje szorstką, męską przyjaźń, która wiąże ze sobą głównych bohaterów. Demaskuje mechanizmy zachodzące w podobnych grupach (mityzacja Żebra), wskazuje determinacje i zależności na jakie, siłą rzeczy, członkowie takiej grupy są skazani. Charakteryzuje pozy, które bohaterowie ci przyjęli i z których nie mogą się wyzwolić. Paradoksalnie, szukając wolności, przechodzą z jednego schematu w inny, a niektórzy z nich mają nawet świadomość swojej siły, która kreuje drugiego człowieka. Siły, działającej jedynie poprzez słowo (Renton wie, co powiedzieć, by jego kumpel urósł w oczach znajomych), ale tak potężnej, że nie sposób jej przezwyciężyć, pomimo świadomości, że samemu słownie stworzyło się czyjś wizerunek. Bohaterowie z jednej strony od tego wizerunku, który środowisko wytworzyło, nie mogą uciec, a z drugiej strony, autorzy tych mitów na tyle w nie uwierzyli, że nie mogą dostrzec już innych cech, poza tymi, które sami u kogoś nazwali i niejako wykreowali. Są zamknięci w pułapce schematów i pewnych ograniczeń, których nie mogą zaakceptować. Ich życie zdaje się być zdeterminowane przeróżnymi czynnikami. Uciekają od egzystencji zdeterminowanej przez obowiązki społeczne i schematy obyczajowe, ale – być może niezauważalnie – wpadają w inne determinanty: środowiskowe, językowe, czy wreszcie: chemiczne. Mark Renton niejednokrotnie podejmuje próby zerwania z nałogiem narkotykowym, ale żyjąc w środowisku ćpunów takie działanie staje się niemal niewykonalne. Deklaracje: „koniec z heroiną”, trwają zaledwie kilka godzin, są ciągłym oszukiwaniem siebie, a na oszustwie, jak sugeruje Welsch, osadzone jest życie bohaterów, ludzkie życie. Kłamią, gdyż, jak twierdzi Renton, to powoduje, że mocniej doświadcza się rzeczywistości, bo człowiek wystawia się na ciosy świata. I tak jak ludzie oszukują słownie, mówiąc o sobie rzeczy nieprawdziwe, tak też wciąż oszukują siebie, mówiąc, że coś zmienią w swoim życiu, coś ważnego. Sam język, ponownie, jak gdyby, determinuje ludzki los. Istotna będzie pisownia i styl stosowany przez Welscha: nasycony wulgaryzmami niemal do granic, połączony z zapisem fonetycznym końcówek wyrazów (-om zamiast –ą, -oncy zmiast ący, itp.) sprawia, że powieść jest męcząca, brudna językowo. Podkreśla to prymitywizm postaci, brutalność opisywanego środowiska. Czytelnik ma wrażenie, że każda wypowiedź jest niemal naturalistyczna, przesycona przekleństwami, wręcz męczy odbiorcę. Można zatem zadać pytanie: czy język, którym się posługujemy, określa nas jako istotę ludzką, czy to też my potrafimy władać językiem i życie niezależne jest od słów którymi się posługujemy?
Welsch jednak rysuje w swoich bohaterach pewną dziwną wrażliwość, która subtelnie wyłania się spod wypowiedzi postaci, spod ich zachowań. Nie jest to może tak szczera i urzekająca wrażliwość, jaka charakteryzuje postaci – też przecież ludzi z marginesu społecznego – z Ulicy marzycieli Wilsona, ale również zdaje się być wiarygodna. Są w Trainspottingu chwile, w których przedstawiciele społecznego marginesu, alkoholicy i narkomani, czują obrzydzenie do rzeczy, które robią, obrzydzenie do zachowań ich kumpli, zdają sobie sprawę z degeneracji jakiej doświadczają, ale nie potrafią jej przezwyciężyć, tkwią w niej, nie mogąc się wydostać, ani poruszyć.
Poza kłamstwami i oszustwami, które są integralną częścią życia bohaterów, Welsch zdaje się przemycać pewną zadziwiająco szczerą myśl, wyznawaną przez postaci i jest to niezgoda nie tylko na społeczne normy, ale na całą rzeczywistość, w której przyszło im żyć. Renton powie, że społeczeństwo wymyśla przewrotny ersatz logiki, żeby wchłononć i zmienić ludzi, których zachowanie odbiega od normy. Przypuśćmy, że znam wszystkie za i przeciw, że wiem, że bede żył krótko, że jestem zdrowy na umyśle itepe, itepe, a mimo to chce brać dalej. Nie pozwolom mi.(...) Według nich to niemożliwe, żeby ktoś chciał ot tak, po prostu odrzucić wszystko, co majom do zaoferowania. Wybierz nas. Wybierz życie. Wybierz spłacanie hipoteki; wybierz pralki; wybierz samochody; wybierz siedzenie w fotelu przed rozmienkczajoncymi umysł i ducha teleturniejami; wybierz wpychanie do ryja śmieci w barach. Wybierz gnicie, lanie i sranie po sobie w domu, jebany wstyd dla samolubnych popierdoleńców, którychś spłodził. Wybierz życie. Determinacją jest wybór, od którego nie da się uciec. Renton i jego koledzy również dokonują wyboru, ale diametralnie różniącego się od prototypowego, społecznie wykształconego, często piętnowanego w powieści (Sharon tkwi po uszy w tym gównie, które wbija sie do głów wszystkim laskom: znajdź se faceta, zrób z nim bachora, bendziesz miała dom.) Idealnym wyjściem zdaje się, jak sugeruje autor, absolutna wolność, której nie ogranicza nawet świadomość. Idealną wolnością staje się zatem wolność zwierząt, pozbawionych przymusu dokonywania wyboru. Istota wolna, budzi w bohaterach zawiść, chęć unicestwienia takiego życia. Życia, wedle postaci idealnego, odmiennego od ich własnego, którego tragizm polega na tym, że ucieczka od podejmowania decyzji nigdy nie będzie możliwa.
Wrażliwość postaci wyrażona jest też przez same spotkania przyjaciół, stawanie za sobą murem i darzenie innych uczuciem, którego nigdy nie wypowiedziałoby się słownie. Uczuciowość, wyrażana bardzo rzadko, to także dążenie do prawdy, do prawdziwej miłości, nie ograniczającej się do pożądania cielesnego, ale rozumianej jako szczęśliwe życie z drugą osobą. Jest to cel, którego żadnemu z bohaterów nie udaje się zrealizować, jak gdyby był nieosiągalny. Wrażliwość postaci nie jest wyrażana werbalnie, a jednak istnieje. Tłumiona przez strach, niszczona przez rozczarowanie różnymi zdarzeniami, przez brutalność scen, w których uczestniczą bohaterowie.
Welsch stawia także człowieka w obliczu śmierci. Śmierci, która często przychodzi zbyt szybko. Jeden z bohaterów wyznaje: (...) jakby dawali dyplomy za noszenie żałoby, to byłbym już po jebany habilitacji..., a ma dwadzieścia kilka lat. Unika się tematu umierania, wciąż jest to tabu, o którym lepiej nie myśleć. Jedyna refleksja jaka przychodzi, poza poczuciem strachu, to obojętność, mająca zbagatelizować koniec egzystencji: Przynajmni wiadomo, co nas czeka, chuj z tym, kto bedzie nastempny... Śmierć jest przypadkowa, to dziwaczne, niewytłumaczalne zrządzenie losu. W powieści Welscha, jej zwiastunem i synonimem jest AIDS. Śmierć niczego nie uczy, nie jest punktem zwrotnym w życiu narkomanów, jest zdarzeniem, które istnieje i przemija, nic nie zmieniając i nie dodając bohaterom mądrości.
Trainspotting to powieść polifoniczna, w której narratorami są poszczególni kumple, degeneraci i narkomani, ale w głębi duszy wrażliwi ludzie poirytowani codziennością. Każdy z nich jest uczestnikiem brutalnych sytuacji, nikt nie jest bez winy. Ale Welsch nie wprowadza żadnych moralnych osądów. Paradoksalnie stara się przedstawić bohaterów jako ludzi normalnych, ze swoimi rozterkami i ze swoim, indywidualnym sposobem na życie. Nie dzieli zachowań na dobre i złe, stara się raczej uzasadnić poczynania bohaterów, wskazać, że nie wiadomo kto tak naprawdę postępuje niegodnie człowieka. Zamożni Anglicy zachowują się chamsko i bezczelnie w barze, w którym kelnerką jest Szkotka pochodząca ze społecznych nizin. I nie wiadomo już kto jest zdegenerowany, kto jest gorszy i czy w ogóle podział na lepszych i gorszych istnieje. Każdy ma swoje grzechy, zdaje się mówić Welsch, i nikt nie jest kompetentny do osądu. (...) kto wie, co jest szkodnikiem, a co nie... te bogate kobietki myślom, że tacy jak my to szkodniki... i co? Powinni nas pozabijać? Od tych społecznych osądów starają się uciec bohaterowie, od niezrozumiałego dla nich podziału na dobre i złe, a raczej: na właściwe i niewłaściwe.
Gdy jednak człowiek zdecyduje się na dostosowanie do określonych norm, czeka go długi i niezwykle bolesny proces zmiany osobowości. Renton zostaje skazany na odwyk, a więc zmianę dotychczasowego, własnego stylu życia na taki, który jest społecznie akceptowalny. Proces ten doprowadza bohatera na skraj wyczerpania psychicznego i fizycznego. Jest jak gdyby torturą dla młodego człowieka, po przejściu której, w finale książki, rzeczywiście zrywa on z dotychczasowym, zdegenerowanym życiem. Jednak nowe życie buduje na tej samej antywartości, na której budował dotychczasowe. Oszukując i zostawiając swoich przyjaciół, wyjeżdża z kraju. Trudno jednak przypuszczać, że jest to zmiana na lepsze, wszak przyszłe życie budowane będzie na niezmienionych fundamentach. Renton jednakże ucieka przede wszystkim nie z chęci dostosowania się do określonych wymogów, lecz, by oderwać się od zobowiązań, tj. od grupy przyjaciół, która stanęła mu na drodze do realizacji idei nadrzędnej, idei wolności.
Welsch nie bez przyczyny zatytułował swoją książkę Trainspotting (tytuł nie jasny szczególnie w polskim, niezbyt udanym, tłumaczeniu). Całą powieść umiejętnie osnuł wokół tytułowego słowa-klucza, a bohaterów stworzył jako figury reprezentujące jego tezę. W rozdziale Ślepe tory na dworcu Leith Główny (TRAINSPOTTING AT LEITH CENTRAL STATION), dwaj bohaterowie, Żeber i Renton, trafiają na opuszczony dworzec kolejowy, tylko po to, by się wysikać. Spotykają tam bezdomnego, który ironicznie radzi im, by nie przestawali wyglądać pociągów. Ale pociągów już nie ma, nie ma nawet stacji, na której mogłyby się zatrzymać. Gdyby taka stacja jeszcze istniała, twierdzi Żeber, uciekł by z tego miasta pierwszym lepszym pociągiem. I tak jak nie ma już pociągów, nie ma marzeń, za którymi mogliby podążać bohaterowie, nie ma poglądów, którym mogliby zawierzyć, brakuje im sensu własnego życia, bo nie ma już wyborów, nie ma odpowiednich możliwości. Tkwią tak, poza torami, wykolejeńcy, którzy nie czekają na żaden sens.
Podobnie wszystkie rozdziały, które często mogłyby stanowić odrębne historie, są jak gdyby pociągami jadącymi we własną stronę. Poszczególne części książki, jak odrębne lokomotywy, nie mają jednego celu podróży. Tak samo bohaterowie jak i ludzie, których spotykają, są tylko przejeżdżającymi przez życie maszynami, mającymi inny cel, ale mijającymi się na trasie – w barach, mieszkaniach, na imprezach. A odbiorca, czytelnik, staje się tym, który takie pociągi lubi oglądać. Podczas lektury obserwuje te przeróżne wagony i rozpoznaje je czasem jako siebie, a czasem jako zdarzenia, w których – wstyd się przyznać – sam mógł uczestniczyć.

Adam Kolasa, 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz