Hemingway z twarzą Clive'a Owena

Historia romansu i małżeństwa Ernesta Hemingwaya i Marthy Gellhorne – dziennikarki, reporterki i korespondentki wojennej, która jako jedyna z czterech żon wielkiego pisarza wystąpiła z pozwem o rozwód. Brawurowa obsada: Clive Owen, Nicole Kidman, Robert Duvall i wielka historia w tle zapowiadają produkcję wartą uwagi nie tylko dla tych, dla których życie prywatne sław jest równie ważne jak ich dzieła.
Gellhorne, ukazana jako staruszka, opowiada o czasach młodości i to z jej perspektywy reżyser, Philip Kaufman, zdecydował się sportretować czasy, a przede wszystkim wielkich ludzi, którym w tych czasach przyszło żyć. Od przypadkowego spotkania w barze, losy Gellhorne i Hemingwaya zaczną się przeplatać, a romans, który się między nimi nawiąże będzie owocował chwilami namiętności w co najmniej niecodziennych okolicznościach. Tak to od pierwszego spojrzenia przez burzliwe uniesienia, sielskie życie przedmałżeńskie i w trakcie jego trwania będzie Kaufman kreślił obraz Hemingwaya, takiego, jakim postrzegała go Gellhorne. Nierzadko otrze się o kicz i banał, by nadać obrazowi efektowności, ale zamiast tego widz otrzymuje tanie efekciarstwo. Kaufman usiłuje też z bliska przyjrzeć się psychologii Marthy i Ernesta, ale trudno wyjść mu poza stereotypowe spojrzenie. Hemingway jest samcem alfa, który niemal obsesyjnie – ale i z powodzeniem! – stara się być męski. Pije, poluje, jest diablo pewny siebie, a pisanie traktuje jak pole walki. Jego wypowiedzi wypełnione są faktycznymi zdaniami, które niegdyś napisał bądź powiedział. Ten pewny siebie i pewny swych idei pisarz zaczyna toczyć wewnętrzną walkę w momencie, gdy angażuje się w relacje z Gellhorne, silną osobowością, która nie chce poddać się oczekiwaniom pisarza i zamiast potulnie opiekować się domem, wyjeżdża do najniebezpieczniejszych ówcześnie części świata, by odsłaniać przed ludzkością prawdziwe oblicze wojny.
W tym świeżutkim filmie (premiera w maju 2012 roku) sporo jest dłużyzn, sceny nierzadko zdają się luźno ze sobą powiązane, trudno dostrzec główną nić fabularną. Produkcji można też zarzucić pewną teatralność, w rozumieniu – sztuczność, obrazu, ale „Hemingway & Gellhorne” ratują dwa niewątpliwie najsilniejsze aspekty – tytułowi bohaterowie. Zarówno Kidman jak i Wilson oddali namiętności i pasje, które targały bohaterami. Momentami aż ciarki przechodzą, gdy Hemingway z wściekłością i absolutnym przekonaniem krzyczy o pisaniu, gdy pisze – oczywiście na stojąco – i odrzuca kolejne kartki, ale ciągle pisze, z zaangażowaniem, jak w amoku, jakby niczego innego nie było, tylko on i kartki papieru.
Taką to zlepioną ze stereotypów, trochę sztuczną i podkoloryzowaną, ale momentami przejmującą historię o jednym z największych światowych pisarzy i jego namiętnościach tworzy Kaufman. I pokazuje, że nad silnym psychicznie i niewzruszonym pisarzem, górę nierzadko biorą emocje, pasje i ludzkie rozterki. 

Moja ocena: 6/10

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 6.5
IMDB: ocena 6.1


Trailer filmu "Hemingway & Gellhorn" (2012), reż. Philip Kaufman.

Leniwe niedziele: Odyseja na krańcu świata

Zimą w Finlandii nie dzieje się nic. Biało po horyzont, a miasta są od siebie oddalone o setki kilometrów zaśnieżonych dróg. Dla kilku kumpli, poczciwych nieudaczników, którzy będą zmuszeni wyruszyć w podróż, droga do Rovaniemi okaże się wypełnioną absurdalnym humorem odyseją, podczas której uzmysłowią sobie co w ich życiu jest szczególnie ważne.
Janne (Jussi Vatanen), dość apatyczny Fin, żyjący z zasiłku i śpiący do południa dostaje od swojej dziewczyny Inari (Pamela Tola) prawdziwe zadanie. Musi kupić dekoder telewizyjny, żeby para mogła spędzić ze sobą romantyczny wieczór. Dostaje nawet okrągłe 50 euro na zakupy. Ciężko jednak spełnić zadanie, gdy niedaleko są kumple, a pobliski bar kusi serwowanym alkoholem. Chwila zapomnienia - i pieniądze znikają pod barową ladą. Janne jednak udowodni, że ma swój honor i wyruszy w dość szaloną podróż do najbliższego miejsca, gdzie może zdobyć dekoder - oddalonego o kilkaset kilometrów Rovaniemi. Podróż stanie się odyseją dla wszystkich kumpli - każdy z nich wyrwany z bezpiecznej rzeczywistości stawi czoła swoim lękom. Nieudacznicy będą musieli zmienić się w odpowiedzialnych facetów, a od ich zaradności zależy być albo nie być związku Janne'a.
W komediach skandynawskich reżyserów humor przeplata się z gorzkim obrazem rzeczywistości, absurd - z powagą. W rezultacie sceny wywołujące śmiech wyglądają zbyt poważnie dla widza przyzwyczajonego do amerykańskich, czy nawet europejskich komedii. Nie znaczy to jednak, że "Lapland Odyssey", Dome Karukoski'ego jest filmem mało zabawnym. Przeciwnie. Śmieszy, ale taki typ humoru trzeba polubić.

Moja ocena: 7/10

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.0
IMDB: ocena 6.9


Trailer filmu "Lapland Odyssey" (2010), reż. Dome Karukoski.

Grzeszne soboty: 101 islandzkich imprez

Co robić na wyspie, która ma mniej mieszkańcow niż Lublin, a powierzchniowo jest prawie tysiąc razy większa? Rozwiązaniem dla niektórych jest życie w najbardziej zaludnionym mieście i coweekendowe imprezowanie. Co z tego wyniknie dla bohatera "101 Reykjavik"? Wiele dziwnych i zabawnych scen, które widz zaobserwuje szczególnie od momentu pojawienia się w domu głównego bohatera pewnej Hiszpanki.
Hlynur (Hilmir Snær Guðnason) jest okołotrzydziestolatkiem, który mieszka z matką. Nie chce się usamodzielnić, bo tak jak jest mu wygodnie. Chodzi na imprezy, podrywa dziewczyny i ląduje z nimi w łóżku. W wolnych chwilach ogląda pornosy, które odbiera dzięki telewizji satelitarnej. Jego, nazwijmy to, uporządkowany świat zmienia się po nieoczekiwanym przyjeździe Loli (Victoria Abril), wyzwolonej duszy, w której zakocha się... jego matka. Co więcej - miłość będzie kwitła, a zdezorientowany Hylnur będzie czuł się jeszcze bardziej dziwacznie niż dotychczas.
Film jest adaptacją książki Hallgrímur Helgason o tym samym tytule. Obraz cechuje leniwy klimat, absurdy życia codziennego - jak wersalka, która jest jednocześnie wanną - traktowane są zupełnie naturalnie, co nadaje specyfiki życia na Islandii. Głównego bohatera mało co dziwi, jest raczej znudzony niż zaskoczony, sam nie wie jeszcze co ze swoim życiem zrobić, bo to czym zajmował się dotychczas było dla niego wygodną drogą.
Trochę zabawny, trochę refleksyjny, zaskakujący. I oczywiście z pięknymi zdjęciami islandzkiej natury.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.4
IMDB: ocena 6.9


Trailer filmu "101 Reykjavik" (2000), reż. Baltasar Kormákur.

Wykręcone piątki: Wejść do głowy Malkovicha

Prawie każdy ma idoli, a ci którzy ich nie mają, na pewno podziwiają albo cenią pewne osoby. Jak by to było dosłownie wejść do głowy takiego człowieka i sterować jego ruchami, mową, zachowaniem? Całkowicie, w jednej chwili stać się nim na jakiś czas? Sprawdzi to John Cusack, który znajdzie magiczny portal prowadzący wprost do głowy Johna Malkovicha.
Craig Schwartz (John Cusack) jest lalkarzem. Żyje raczej skromnie z Lotte (Cameron Diaz), ale marzy o wielkiej karierze artysty. Pewnego dnia trafia do dziwnego biura, które znajduje się w połowie dwóch pięter, poznaje tam specyficznych pracowników i co najbardziej dziwaczne, gdzieś w ścianie swojego biura znajduje tunel. Tunel, który prowadzi wprost do głowy Malkovicha - aktora, grającego w filmie samego siebie. Po wejściu do głowy artysty, Craig odkrywa, że może nim sterować, a im dłużej ćwiczy tym więcej potrafi ciałem Malkovicha zrobić. Co więcej, im dłużej Craig siedzi w nie swoim ciele, tym bardziej uzależnia się od sterowania kimś innym. Stopniowo przejmuje jego życie, wybiera kobiety, z którymi jego marionetka będzie spała, podejmuje za niego decyzje... O swoim odkryciu mówi najbliższym, którzy z poczatku nie dowierzają, ale sprawdzają jak tunel działa i są zmuszeni przyznać Craigowi rację.
Długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu, bo uważałem go za prostą autopromocję Malkovicha. Okropnie się myliłem, bo film wciąga jak tunel prowadzący do głowy aktora, a im jesteśmy dłużej w jego świecie, tym zdarzenia przybierają dziwniejszy obrót. I to o co najbardziej się bałem - czyli pusta promocja nazwiska - jest w filmie tylko narzędziem. Bo tak naprawdę obraz traktuje o stopniowym wyrzekaniu się siebie i łudzeniu się, że gdybyśmy byli w cudzej skórze, nasze życie byłoby znacznie łatwiejsze. Czy losy Craiga będą potwierdzeniem takiego twierdzenia? Zachęcam do przekonania się na własne oczy.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5
IMDB: ocena 7.9


Trailer filmu "Being John Malkovich" (1999), reż. Spike Jonze.

Klasyczne czwartki: Marilyn Monroe i dwie kobiety

Złota era kina, gwiazdy wielkiego formatu: Marilyn Monroe, Jack Lemmon w przełamującym społeczne schematy filmie Billy'ego Wilder'a. Będą gangsterzy, będzie Big Band i - oczywiście - piękne kobiety. A nawet cały zepół.
Dwóch spłukanych muzyków staje się przypadkowymi świadkami zbrodni. Żeby ocalić swoje życie muszą szybko opuścić miasto. Nadarzającą się okazję widzą w dołączeniu do zespołu, który właśnie wyjeżdża w trasę. Mogą i zarobić i uciec przed gangsterami. Sęk w tym, że zespół jest damski, a oni - żeby się do niego dostać - muszą przebrać się za kobiety. Co oczywiście będzie świetnym początkiem dla wielu gagów.
Na ekranach polskich kin gości właśnie biograficzny film o Marilyn Monroe, warto więc wrócić do filmu, za który wyróżniana była jako najlepsza aktorka. Bo Billy Wilder wciąż - pomimo, że wyreżyserował ten film ponad pół wieku temu - potrafi bawić, a żarty które serwuje widzom wcale się nie starzeją.
To lekki film, w którym reżyserowi udało się zawrzeć urok starych czasów. Akcja umiejscowiona jest w legendarnych już czasach amerykańskiej prohibicji, a popisy aktorskie dwóch głównych bohaterów (Jack Lemmon i Tony Curtis) przywodzą na myśl skecze dziś traktowane jako "retro". Może z trochę przesadną mimiką, może niekiedy wyglądające na sztuczne albo naiwne, ale ciągle zabawne, ciągle to właśnie te cechy świadczą o uroku starego filmu, który i dziś przyjmuje się z łatwością. Tym bardziej, że ozdobą całości jest wymieniona już blond królowa kina.
Zabawny, lekki film, do którego nawet z sentymentu można czasem wrócić.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.9
IMDB: ocena 8.4


Trailer filmu "Some like it hot" (1959), reż. Billy Wilder.

Mocne środy: Długa droga do domu

Klasyk. Zwolniony z pracy, sfrustowany Michael Douglas wraca do domu, robiąc przy okazji "porządek" w znienawidzonym mieście. Ostra krytyka amerykańskiego stylu życia lat dziewięćdziesiątych przeniesiona na duży ekran.
W dzień, w który został zwolniony, William (Michael Douglas) wraca do domu z torbą wypchaną bronią. Rozgoryczony i sfrustrowany nie może wytrzymać sytuacji, z którymi styka się na co dzień - po uszy ma pozorów, głośno i brutalnie wykrzykuje sprzeciw wobec społeczeństwa i systemu, w którym przyszło mu żyć. Zrezygnowany, nie zawaha posunąć się do ostateczności w skrajnie irytujących sytuacjach.
Oglądając film, miałem wrażenie, że to pokaz możliwości Douglasa. Symfonia, którą stworzył Schumacher ma swoje pierwsze skrzypce, przy których reszta artystów - nawet Robert Duvall - wypada blado. Ciężko ocenić czy to korzyść czy wada dla filmu. Z jednej strony przez przykład jednostki reżyser uchwycił bolączki i rozczarowania całej generacji. Z drugiej strony, film to jednak całość, którą współtworzy zespół i wielka rola reżysera w tym, by tak poprowadził indywidualności na planie, aby wzajemnie dopełniały się aktorsko, tworząc swoistą fuzję talentów. W "Falling down" tej fuzji niestety nie dostrzegłem, ale pomimo to film wart jest uwagi i - co ważne - wciąż aktualny. Może więc podziałać jako swoiste ujście dla frustracji, które dotykają czasem każdego pracującego.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.8
IMDB: ocena 7.6


Trailer filmu "Falling down" (1993), reż. Joel Schumacher.

Refleksyjne wtorki: Wyznanie skazańca

Sean Penn skazany na śmierć, utrzymuje, że jest niewinny. Jego historii wysłucha zakonnica, grana przez Susan Sarandon. Będzie przejmująco i wstrząsająco. Dużo refleksji w kwestiach fundamentalnych - czyli odebrać życie czy anulować wyrok.
Gwałt i morderstwo - za to na najwyższą karę ma zostać skazany Matthew (Sean Penn). W oczekiwaniu na wyrok prosi o kontakt z zakonnicą. Rozmawiać z nim będzie siostra Helen (Susan Sarandon), która wystosuje petycję o ułaskawienie skazańca. Czy jej apele zostaną spełnione?
Tim Robbins (aktor, znany z głównej roli w "The Shawshank Redemption") adaptuje autobiograficzną powieść siostry Helen Prejean. Jej postać świetnie odegrała Susan Sarandon, która za tę rolę została nagrodzona Oscarem. Sam film, wielokrotnie nagradzany i nominowany, cechuje się dużym natężeniem emocjonalnym. Historia poprowadzona jest w taki sposób, że widz utożsamia się z bohaterami i czuje się jakby uczestniczył w tej kontrowersyjnej opowieści.
Zaangażowanie zwiększa dramatyczny dylemat: czy człowiek może skazać drugiego człowieka na śmierć? Czy taka kara jest odpowiednim zadośćuczynieniem za wyrządzone krzywdy? Pytanie w istocie mające tyleż zwolenników, co przeciwników, ale niezmiennie wzbudzające emocje, zmuszające do obrania konkretnego stanowiska.
Pytanie, które jest fundamentem filmu staje się sygnałem do pogłębionej refleksji. Niełatwa to kwestia, nad którą spędzić można niejeden refleksyjny wtorek.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.9
IMDB: ocena 7.6


Trailer filmu "Dead Man Walking" (1995), reż. Tim Robbins.

Romantyczne poniedziałki: Szukając siebie na końcu świata

Kto słyszał o Nowej Funlandii? To należąca do Kanady malownicza wyspa, o której mówi się, że leży gdzieś na środku Atlantyku, czyli dla przeciętnego człowieka to przysłowiowy "koniec świata". To właśnie tam w filmie "The Shipping News" trafi Kevin Spacey i będzie próbował rozliczyć się z przeszłością i wyznaczyć swojemu życiu nowy cel.
Nieśmiały Quoyle (Kevin Spacey) po życiowych turbulencjach, zmęczony problemami zdecyduje się wyjechać i szukać spokoju na wyspie gdzieś na wschodnim wybrzeżu Kanady. Pozornie senna prowincja stopniowo zacznie wciągać go w nowe historie, a miejsce, które wybrał wcale nie okaże się dla niego takie samotne, jak się spodziewał.
Szwedzki reżyser "The Shipping News" Lasse Hallström, to autor tak rozpoznawalnych filmów jak: "Chocolat" czy "What's Eating Gilbert Grape". Tym razem adaptuje powieść nagrodzoną Pulitzerem Edny Annie Proulx - o tym samym, co film tytule i tworzy obraz spokojny, ale pod powierzchnią którego kryją się silne emocje i poważne problemy. Dobiera do tego brawurową obsadę, m.in. Julianne Moore, Cate Blanchett, Judi Dench, czy wspomniany już Kevin Spacey, co jest tylko dodatkowym czynnikiem dla którego film warto obejrzeć.
Zwyczajny, o ludzkich problemach, z którymi czasami trudno sobie poradzić, a ich rozwiązanie przychodzi zupełnie nieoczekiwanie, a w dodatku, gdzieś na końcu świata.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5 (polecam również ciekawą recenzję)
IMDB: ocena 6.7


Trailer filmu "The Shipping News" (2001), reż. Lasse Hallström.

Leniwe niedziele: Najbardziej wyluzowany Koleś

Bracia Coen tworzą film o gościu, który całymi dniami chodzi w dresach, a czas trawi na siedzeniu z kumplami w kręgielni i piciu Białego Rosjanina. I przypadkiem - jak to u Coenów - zostaje wplątany w ciąg bardzo dziwnych wydarzeń. Wyborne na "Leniwą niedzielę".
Lebowski (David Huddleston) to bogaty gość, który od niewłaściwych ludzi pożyczył pieniądze. Lebowski (Jeff Bridges), to też spłukany bezrobotny, który pewnej nocy ma dużego pecha. Zamiast do milionera o tym samym nazwisku, zbiry żądający spłaty długu, trafiają do mieszkania tego ubogiego Lebowskiego, żyjącego gdzieś na obrzeżach miasta. Teraz nałogowy gracz w kręgle musi wyjaśnić całe nieporozumienie i pozbyć się prześladowców.
Coenowie zrobili bardzo lekki, zabawny film, w którym główny bohater nawet w oficjalnych sytuacjach zamiast nazwiska posługuje się ksywą Koleś (Dude). Zresztą, co w jego przypadku znaczą oficjalne sytuacje, skoro zawsze chodzi w dresach i szlafroku? I zdaje się, że cały film zrobiony jest w takim nastroju, w jakim stale jest Lebowski - na luzie, bez nadęcia, trochę absurdalnie, ale na wesoło. Widać też, że i aktorzy dobrze się bawili, bo wyraziście i komicznie przedstawili swoje postaci. A grają u Coenów persony tak znane jak: John Goodman, Julianne Moore czy kojarzony głównie z "Rodziny Soprano" Steve Buscemi.
Idealne na leniwy dzień przed telewizorem.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.7
IMDB: ocena 8.2


Trailer filmu "Big Lebowski" (1997), reż. Joel i Ethan Coen.

Grzeszne soboty: Pomiędzy żądzą a zobowiązaniem

Tilda Swinton, jako żona znanego we Włoszech przedsiębiorcy, która żeby opływać w luksusy musiała wyzbyć się tożsamości. Teraz, spod narzuconej sobie maski, zaczynają przebijać dawne pragnienia, a podążanie za nimi będzie oznaczać zerwanie z dotychczasowym życiem.
Upalny Mediolan. Centrum i malownicze obrzeża. Emma (Tilda Swinton) jest żoną bogatego fabrykanta Eduarda Recchi (Gabriele Ferzetti). Żyje w świecie, w którym zachowaniami rządzą schematy, prywatne spotkania są skonewncjonalizowanymi rytuałami, a fukncjonowanie w tej sztywnej rzeczywistości wymaga ogromnej samodyscypliny. W przypadku Emmy kontroli podlegają przede wszystkim jej pragnienia. Gdy przypadkiem pozna jednego z służących, odżyją w niej dawne wspomnienia i dotychczasowa maska zacznie stopniowo pękać.
Na szczególną uwagę zasługują tu trzy elementy: centralna rola w filmie - czyli Emma, która walczy ze sobą, próbując wybrać pomiędzy ustabilizowanym życiem a powrotem do prawie zapomnianej już tożsamości. Po drugie - sceny, w których pożądanie Emmy inicjowane jest przez potrawy, które serwuje młody kucharz. Prawdziwy majstersztyk.
Trzecim istotnym elementem jest całościowy sposób filmowania, który krytycy porównują z kinem włoskiego klasyka - Luchino Viscontiego. I rzeczywiście, reżyser "I Am Love" serwuje nam taką podróż w przeszłość, odczuwa się to obserwując sposób kadrowania, filmowane przestrzenie, czy nawet same stroje aktorów - upalny, senny Mediolan, w którym budzą się dawno uśpione uczucia.
Czasami grzeszny, momentami dramatyczny, na pewno ciekawy, stawiający pytanie o to co ważniejsze - czy tkwienie w bezpiecznym, ale nie satysfakcjonującym życiu czy rzucenie wszystkiego - bez względu na konsekwencje - i sięgnięcie własnych pragnień.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 6.7
IMDB: ocena 6.9


Trailer filmu "I Am Love" (2009), reż. Luca Guadagnino.

Preteksty dają gwiazdki

Szybciej, więcej, z możliwością porównania gustu - Preteksty wkraczają na filmweb i oceniają filmy!
Stale aktualizowana baza filmowa z ocenami. Teraz możesz szybko sprawdzić co Preteksty szczególnie polecają, co ostatnio oglądały i jak bardzo Twój gust jest podobny do Pretekstowego!
A może wskażesz film, który warto zobaczyć? Wymieniajmy się tytułami, polecajmy dobre kino.
Zapraszam i... chętnie przyjmę zaproszenia.

Sprawdź profil Pretekstów na Filmwebie

Wykręcone piątki: Liczba Boga

Pierwszy pełnometrażowy film Darren'a Aronofsky'ego. Paranoiczny obraz tracącego kontakt z rzeczywistością geniusza, który do swoich prac tworzy maszynę o ogromnej mocy obliczeniowej. Ta ma mu pomóc w znalezieniu klucza do świata materialnego i duchowego. Z świetną muzyką Clinta Mansella w tle.
Pracą Maxa (Sean Gullette) zaczną interesować się różne organizacje. Z jednej strony - giełdowi gracze z Wall Street, którzy w wynalazku widzą szansę sterowania notowaniami. Z drugiej - żydowska kabała (mistyczno-filozoficzna szkoła judaizmu) - bo w liczbie Pi - nad której ostatecznym wyliczeniem pracuje Max - widzą odbicie Boga. Bohater będzie więc w potrzasku. Będąc tak blisko końca swoich badań, musi być szczególnie ostrożny, by efekty prac nie wpadły w niepowołane ręce.
Nakręcony wyłącznie w czerni i bieli, dynamicznie zmontowany z mistycznymi wątkami w tle - ogląda się wyśmienicie, choć momentami zabiegi formalne stosowane przez Aronofsky'ego wydają się niepotrzebne i widz odnosi wrażenie, że forma przerasta treść.
Intrygujące, paranoiczne i pozostawiające poczucie dziwności rzeczywistości po obejrzeniu. Eksperyment warty uwagi, czego dowodzą liczne nagrody przyznane Aronofsky'emu za reżyserię.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.6
IMDB: ocena 7.5


Trailer filmu "Pi" (1998), reż. Darren Aronofsky.

Klasyczne czwartki: Bokserski talent Roberta De Niro

Robert De Niro wciela się w bokserskiego mistrza świata wagi średniej. Martin Scorsese filmuje jego sportowe sukcesy i nie pozostaje obojętny na spustoszenia, jakie kariera i impulsywna osobowść boksera pozostawia w jego życiu prywatnym.
Jake La Motta (Robert De Niro) wspina się po szczeblach kariery bokserskiej i konsekwentnie niszczy swoich przeciwników. Bierze wszystko na co ma ochotę i w sporcie i w życiu prywatnym. Zbytnia pewność siebie doprowadzi go jednak do upadku, a widz będzie obserwował, jak La Motta wdziera się na szczyt, by później zlecieć prosto w przepaść.
Scorsese poza tym, że świetnie reżyseruje sceny walki, dużą uwagę przykłada do tego, co dzieje się w głowie La Motty. Sytuacje, w których jego zachowanie ociera się o szaleństwo, wywołują u widza poczucie niepokoju, a to duży sukces reżyserski.
Podoba mi się jak Scorsese zobrazował największe sukcesy La Motty, ale nie zamykał oczu na jego porażkę. Końcowe sceny są rozrachunkiem z własnym postępowaniem, refleksją nad kondycją byłego boksera, który stał się cieniem swojej dawnej chwały.
No i oczywiście świetny De Niro, który za tę rolę dostał Oscara. Mocne kino.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.0
IMDB: ocena 8.4


Trailer filmu "Raging bull" (1980), reż. Martin Scorsese.

Mocne środy: Jak działa rosyjska mafia

Vincent Cassel, Viggo Mortensen i Naomi Watts w mafijnym filmie Davida Cronenberga. Z brutalnym i niebezpiecznym środowiskiem rosyjskiej mafii nie można się tak po prostu zetknąć. Każdy kontakt musi mieć swoje radykalne konsekwencje.
Anna (Naomi Watts), pielęgniarka jednego z londyńskich szpitali, próbuje na własną rękę odkryć kto zamordował młodą Rosjankę. Znajduje pamiętnik, który zaprowadzi ją prosto pod drzwi sprawców. Od tej pory Anną zainteresuje się rosyjska rodzina mafijna, handlująca żywym towarem. Przed takimi prześladowcami nie ma bezpiecznego schronienia.
Cronenberg tworzy obraz bardzo brutalny, ale i fabularnie mocny. Brawurowa rola Viggo Mortensena - który podczas przygotowań studiował m.in. kodeks mafijnych rodzin - wpływa na gęsty klimat filmu. Reżyserowi udało się też uchywcić nie tyle samą strukturę środowiska przestępczego, co trudność wstąpienia w jego szeregi i zyskania zaufania i respektu. Tę drogę widz będzie śledził obserwując losy Nikolaia (Mortensen), który z zimną perfekcją wykonuje powierzone mu zadania.
Warty zobaczenia, wciąga tak, jak przedstawione struktury mafijne. Raz podjęty krok trzeba doprowadzić do końca, który - skądinąd - może okazać się bardzo zaskakujący.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "Eastern Promises" (2007), reż. David Cronenberg.

Romantyczne poniedziałki: Życie razy siedem

Will Smith w dramacie. Co więcej - dostaje nagrody za najlepszego aktora. A to nie jedyny powód, żeby zobaczyć film Gabriela Muccino, "Seven pounds".
Ben (Will Smith) chce odkupić dawne winy i zrobić w swoim życiu trochę dobra. Spotyka się z siedmioma osobami, co do których ma pewne plany. Nieoczekiwanie, z jedną z nich wejdzie w zażyłą relację, ale wcześniej podjęte decyzje sprawią, że finał znajomości daleki będzie od znanych z komedii romantycznych happy endów.
Muccino tworzy obraz chwytający za serce, ale oferujący raczej łatwe wzruszenia. Wywołanie współczucia zdaje się być naczelnym celem autora. Bardziej niż na tworzeniu skomplikowanej fabuły skupia się na wprowadzaniu środków, które wywołają u widza łzy.
Efektem jest film wypełniony ładnymi scenami, z ciekawym pomysłem na historię, ale jednocześnie dość sztuczny, gwarantujący emocje jedynie podczas oglądania.
Warto zobaczyć, choć nie na długo zapada w pamięć.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.0
IMDB: ocena 7.5


Trailer filmu "Seven pounds" (2008), reż. Gabriele Muccino.

Leniwe niedziele: Przyjemne grzechy młodości

Szalona młodość, seks i meksykańskie plaże tworzą klimat tego gorącego filmu. Alfonso Cuarón w bardzo lekki sposób opowie o poważnych sprawach, zgłębiając po drodze ludzką naturę i pragnienia, które stają się zbyt silne, by nad nimi zapanować.
Zwariowani siedemnastolatkowie - Julio (Gael García Bernal) i Tenoch (Diego Luna) - poznają na jednym z przyjęć blisko trzydziestoletnią, piękną Luisę (Maribel Verdú). Usiłują namówić ją na podróż na wymyśloną plażę. Początkowo niechętna w końcu się zgodzi i zagwarantuje chłopakom atrakcje, o których obaj, wcale nie skrycie, marzyli. Jednak beztroska podróż będzie w rezultacie miała gorzki wydźwięk, o czym i widz i nastolatkowie dowiedzą się dopiero po jej zakończeniu.
Cuarón z ogromną lekkością porusza się po tematach przez wielu uznawanych za tabu. Portretuje życie nastolatków dyktowane hormonami i nie stroni od scen nasiąkniętych erotyzmem. Traktuje swoich bohaterów pobłażliwie, a widz na ich poczynania dyktowane pożądaniem patrzy raczej z przymrużeniem oka. Szczęśliwie obraz nie jest tylko próbą uchwycenia czasów młodości, Cuarón postawi też nastolatków w sytuacji, która wymusi na nich zachowanie dorosłe i odpowiedzialne.
Umiejętnie poprowadzona fabuła sprawi, że widz trafi na momenty w których będzie się się świetnie bawić, ale będą i takie, które skłonią do refleksji i rzucą na dzieło zupełnie inne światło niż to optymistyczne z początku filmu.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.4
IMDB: ocena 7.7


Trailer filmu "Y tu mamá también" (2001), reż. Alfonso Cuarón.

Refleksyjne wtorki: Generacja nomadów

Sean Penn bierze się za kręcenie filmu, a rezultat okazuje się równie dobry jak jego najlepsze role. Stworzy oparte na faktach dzieło, które dla wielu przedstawicieli młodego pokolenia stanie się sugestywną wskazówką dotyczącą wyboru drogi życiowej.
Tuż po ukończeniu Uniwersytetu, pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny Chris (Emile Hirsch), oddaje swoje wszystkie oszczędności instytucjom charytatywnym, rezygnuje z klasycznego toku życia i niszcząc swój dowód osobisty ostatecznie zrywa z dotychczasowym życiem. Jego nowym celem jest przygoda - podróż na północne tereny Alaski bez pieniędzy, bez planu; po to, by żyć nieskrępowanym normami społecznymi, blisko nietkniętej przez człowieka przyrody.
Penn z ogromną intuicją wyczuł potrzeby młodego pokolenia. Potrzeby do doświadczania życia w jego nienaruszonej, pierwotnej formie, potrzeby ucieczki od cywilizacji i potrzeby oderwania się od społecznych norm, które zdają się coraz bardziej dusić młodych ludzi. W filmie udało mu się uchwycić poczucie wolności i braku zobowiązań, które odczuwa główny bohater.
Przedstawił historię posługując się skrajnością - główny bohater ryzykuje wszystko, byleby spełnić swoje pragnienie - ale gdyby fabuła była mniej wyrazista, Penn nie osiągnąłby tak mocnego efektu.
Zastanawiający, skłaniający do refleksji i prawdziwie zadziwiający. Tym bardziej, że oparty jest na faktach.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.1
IMDB: ocena 8.2


Trailer filmu "Into the Wild" (2007), reż. Sean Penn.

Szorty: Latać w przestrzeni miejskiej

Bardzo efektowny dokumentalny film krótkometrażowy w którym za życiową pasją, jaką jest free runing, stoją najważniejsze życiowe wartości wyznawane przez Jasona, głównego bohatera filmu.
Jason jest akrobatą specjalizującym się w sztuce poruszania się w przestrzeni miejskiej. Z łatwością wykonuje imponujące skoki, salta czy przewroty sprawiając, że ekwilibrystyczny bieg staje się formą wyrażania własnej osobowości.
Najważniejszym jednak celem tego energetycznego bohatera jest nie sam w sobie sport, ale, to co mimochodem daje - spotkania z ludźmi, równie wielkimi pasjonatami free runingu, jak Jason.
W końcowej wypowiedzi bohater wyjaśni czym dla niego jest tytułowy "Dream world", zgrabnie puentując film.


Film "Dream World" (2011), scen. i reż. Frank Sauer.

Grzeszne soboty: Oczy otwarte na podświadomość

Niepokojące i tajemnicze ostatnie dzieło Stanley'a Kubrick'a. Tom Cruise, jako nowojorski doktor, którego małżeństwo z Nicole Kidman zostanie wystawione na ciężką próbę. Brzmi jak zapowiedź komedii romantycznej, ale temu filmowi gatunkowo bliżej do thrillera. Dlaczego?
W pozornie uporządkowanym małżeństwie Williama (Tom Cruise) i Alice (Nicole Kidman) wyczuwa się nudę i rutynę. Ich działania są jedynie niepisaną umową, zobowiązaniem, do którego małżonkowie podchodzą bezrefleksyjnie i funkcjonalnie. Stworzyli dobrze działającą instytucję, w której brakuje zaangażowania. Na jednym z bogato wystawionych przyjęć, na które wspólnie się wybiorą nastąpi przełom i od tego momentu mąż i żona zaczną patrzeć na swój związek z zupełnie innych perspektyw.
Kubrick przyzwyczaił widzów do tego, że jego dzieła można interpretować na rozmatie sposoby. Nie inaczej jest z "Eyes wide shut", które można traktować jak analizę kryzysu małżeńskiego, podróż po psychice głównych bohaterów czy dążenie do - często bolesnego - odsłaniania prawdziwych ludzkich motywacji. Wszystkie te tropy wzajemnie się przenikają, ale prawdziwa głębia filmu ujawnia się przed widzem, gdy uwzględni jeszcze jedną ścieżkę interpretacyjną. A mianowicie - że większość scen, które Kubrick filmuje, większość wydarzeń - to tak naprawdę nie rzeczywistość, a senna mara, niebezpieczna podróż po zagadkowej podświadomości bohaterów, bo to właśnie w podświadomości - ufając freudowskiej myśli - umysł symbolicznie pokazuje z jakimi problemami człowiek się zmaga.
Nie zabraknie więc egnigmatycznych scen, a cały obraz będzie przypominał sen - to do widza będzie należało rozstrzygnięcie czy to co widzi jest prawdą czy marzeniem podświadomości. Ciekawy to zabieg - pokazać problemy rzeczywiste przełożone na senny obraz i przedstawić je tak, żeby nie wyglądały na baśniową wizję, ale na dziwaczną, pełną zagrożeń rzeczywistość.
Całość dopełnia fantastyczna ścieżka dźwiękowa stanowiąca przekrój przez skrajne gatunki: od muzyki klasycznej przez rock aż do mistycznych utworów chóralnych.
Na koniec muszę wspomnieć, że film Kubricka, pomimo tego, że zawiera fragmenty raczej mało schlebiające ludzkiej naturze, jest w wymowie optymistyczny, co w perspektywie jego dorobku może wydać się zaskakujące.
Magnetyczny i bardzo niepokojący, po obejrzeniu którego widz długo będzie zastanwiał się jak ułożyć przygotowane przez Kubricka puzzle.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.2
IMDB: ocena 7.2

Zamiast trailera, polecam obejrzeć mix scen, który lepiej oddaje niepokojący klimat filmu: Kliknij tutaj


Trailer filmu "Eyes Wide Shut" (1999), reż. Stanley Kubrick.

Wykręcone piątki: Hiszpańska paranoja

Dziejący się na granicy jawy i snu zagadkowy obraz hiszpańskiego reżysera, który na swoim koncie ma tak intrygujące tytuły jak: "Inni", "Teza" czy "Agora". Tym razem stworzył film magnetyczny i przejmujący. Również dla Amerykanów, którzy po latach nakręcili swoją wersją filmu Alejandro Amenábara, znaną pod tytułem "Vanilla sky".
Młody, przystojny i bogaty César (Eduardo Noriega) bierze od świata wszystko na co ma ochotę. Zdobywa nawet dziewczynę swojego przyjaciela, Sofię (Penélope Cruz) i zakochuje się w niej do szaleństwa. Los jednak odwraca się od César'a i dotychczasowa sielanka nabiera tragicznego wymiaru od momentu wypadku bohatera, po którym musi nosić maskę, bo twarz została ohydnie zniekształcona. Tuż po wypadku zaczynają się też dziać dziwne rzeczy, a César odbędzie trudną wędrówkę po zakamarkach własnej psychiki.
Amerykański remake z 2001 roku - mimo, że tak dopracowany wizualnie - nie oddaje pierwotnej głębi filmu. Amenábar bardziej wiarygodnie przedstawia głównego bohatera i znacznie wyraźniej kreśli jego wewnętrzne rozbicie w symbolicznej scenie końcowej. Wiele znaleźć można różnic między tymi dwiem realizacjami. Dla mnie wyraźnie lepszy jest bardziej paranoiczny pierwowzór hiszpański - wypełniony symbolicznymi scenami pozostawia widzowi większą swobodę interpretacji - choć obie wersje wciągają od początku filmu i trzymają w napięciu do ostatnich sekund.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.8
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "Abre los ojos" (1997), reż. Alejandro Amenábar.

Klasyczne czwartki: U korzeni wampirzego rodu

Zafascynowany twórczością Friedricha Murnau'a, Werner Herzog kręci remake jednego z jego najsławniejszych filmów. Rezultat - gęsta atmosfera i fantastyczna rola kontrowersyjnego Klausa Kinskiego, który wcielił się w tytułowego Nosferatu.
Dracula Herzoga nabiera cech tragicznych: z jednej strony czuje odrazę do swoich czynów, z drugiej - wie, że musi czynić zło, żeby przetrwać. Romantyczne rozdarcie nabierze intensywności gdy legendarny książę wampirów ujrzy piękną Lucy (Isabelle Adjani), a apogeum jego wątpliwości widz zaobserwuje w końcowej, symbolicznej scenie, w której Dracula stoczy ostateczną walkę ze swoją naturą.
W dobie rozmaitych, często wręcz absurdalnych, obrazów wampirów - które skądinąd okazały się bardzo smakowite dla kultury popularnej - warto wrócić do korzeni i przypomnieć sobie jak odrębny od obecnych wzorców był pierwowzór. Odrębny, a jednocześnie wciąż fascynujący, nawet jeśli gra go nie przystojny Robert Pattinson, a szpetny, ale diablo utalentowany Klaus Kinski.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.9
IMDB: ocena 7.5


Trailer filmu "Nosferatu: Phantom der Nacht" (1979), reż. Werner Herzog.

Mocne środy: Złe wychowanie?

Niezawodna Tilda Swinton, jako matka niechcianego dziecka, w filmie, który badając ludzką psychikę zadaje pytania o zło, wychowanie i o zasadność pokuty za nie swoje grzechy.
Dominuje czerwień. Czerwień, jako zapowiedź szkolnej masakry, czerwień, jako symbol skrajnych uczuć, czerwień, jako wydarzenia z przeszłości, z którymi człowiek musi się zmierzyć.
Eva (Tilda Swinton) to podróżniczka-pasjonatka, która pewnej nocy dość przypadkowo, ale świadomie, zachodzi w ciążę. Urodzenie i wychowywanie dziecka jest dla niej przekreśleniem dotychczasowego życia i wejściem w nowe, w którym nie potrafi się odnaleźć. Jej starania spotykają się jedynie z ostrą reakcją syna (Ezra Miller), co powoduje, że miłość, która być może mogłaby się narodzić, zastępowana jest przez rozgoryczenie i złość.
Reżyserka, adaptując powieść amerykańskiej pisarki Lionel Shriver (która, co znamienne, celowo zmieniła imię żeńskie dane jej przez rodziców - Margaret Ann - na nadawane raczej mężczyznom - Lionel), przedstawia historię z perspektywy matki niechcianego dziecka i penetruje jej psychikę, nie uciekając od mrocznych zakamarków. Zwraca uwagę na relacje matka-syn, ale one zdają się tylko pozornie grać pierwsze skrzypce w opowiedzianej historii. Ważniejsze zdaje się w tym filmie być to, czego pokazać nie sposób albo to, czego zabrakło, jak choćby rozmowy między rodzicami. Apel o nią widz znajdzie wyłącznie w tytule filmu; brak reakcji na sprawy, które wymagają dyskusji, prowadzi do tragicznych, jak się okaże skutków.
To, co pozostawione jest domysłom widzów, to motywacja zachowań dziecka - dlaczego jest nieprzejednanie wredne dla matki, która dała mu życie i bądź co bądź, próbuje być przynajmniej przyzwoitą opiekunką? Jedyną zostawioną przez reżyserkę podpowiedzią jest zachowanie Evy z okresu od zajścia w ciążę do porodu - w roli przyszłej matki czuje się wyraźnie nieswojo, a w momencie krytycznym - dopiero po kilkukrotnych apelach pielęgniarki "Przyj! przyj!" - posłucha jej i narodzi synka, którego nie będzie chciała przytulić.
Czy to wrodzone zło, czy odbicie negatywnych uczuć matki zostało spotęgowane w młodziutkim ciele i dojrzewa wraz z rozwojem Kevina? To pytanie reżyserka, słusznie zresztą, pozostawia bez odpowiedzi. Stworzyła film, który wdziera się w myśli widza i pozostawia wiele tropów, o których długo po projekcji będzie rozmyślał.
Momentami przerażające, czasem niewiarygodne i być może konwencjonalne, ale z pewnością poruszające i mocne.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.7
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "We need to talk about Kevin" (2011), reż. Lynne Ramsay.

Refleksyjne wtorki: Inna strona wolności

Adaptacja powieści brytyjskiego pisarza Jonathana Trigella. Tytułowy Boy A uczy się funkcjonowania w społeczeństwie dopiero w wieku 24 lat. Od dziecka bowiem żył w zupełnie innej, więziennej rzeczywistości.
Skazany za morderstwo jeszcze w dzieciństwie, Jack Burridge (Andrew Garfield) wychodzi na wolność. Zmienił się on, inny jest też świat, w którym przyzwyczaił się żyć. Okazuje się, że na wolności czeka na Jacka wiele pułapek i paradoksalnie bezpieczniejsze byłyby dla niego więzienne mury.
Jack musi zmienić tożsamość, istnieje bowiem ryzyko, że znajdą się ludzie, którzy chcą jego śmierci. Państwo załatwia mu pracę, jego stałą pomocą jest kurator Terry (Peter Mullan). To jednak za mało, żeby skazaniec czuł się w nowej rzeczywistości komfortowo, tym bardziej, że znowu będzie o nim głośno w mediach i dalsze ukrywanie tożsamości okaże się niemożliwe.
Reżyser, John Crowley, skupił się na analizie psychologicznej skazańca, który wraca na wolność i musi zmierzyć się z przeszłością. Trudność dostosowania się do nowych warunków potęguje wiek Jacka - pozbawiony wolności jako dziecko, odzyskuje ją jako dorosły facet, który ma inne potrzeby, zobowiązania i możliwości. Crowleyowi udało się wiarygodnie uchwycić wrażenie obcości towarzyszące Jackowi niemal w każdej sytuacji.
Nieco sentymentalne, ale nie do przesady, z pięknymi zdjęciami, które tworzą refleksyjny klimat filmu.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.8
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "Boy A" (2007), reż. John Crowley.

Romantyczne poniedziałki: Zakręcona młodość

Lekki film o szaleństwach młodości ze zbuntowaną Kirsten Dunst i ułożonym Jay'em Hernandez'em. Prosty, o miłości nastolatków, ale budzący emocje.
Rozpuszczona i rozwydrzona nastolatka Nicole (Kirsten Dunst), pochodzi z bardzo bogatej rodziny, ale jak można się spodziewać, zapracowani rodzice nie mają dla niej czasu. Ona więc chodzi na imprezy, pije, narkotyzuje się, nie dba o wykształcenie, bo tata i tak wszystko załatwi. Zupełnie odwrotnie jest z Carlosem (Jay Hernandez), pochodzącym z ubogiej rodziny i wychowanym w podłej dzielnicy. To spokojny chłopak, który w zdobyciu wykształcenia widzi szansę na polepszenie bytu sobie i swojej rodzinie. Los chce, że Ci dwoje zakochają się w sobie bez pamięci.
Fabule można zarzucać trywializm i schematyczność, obrazowi - banalność i przewidywalność. Ale pomimo wszystko film przyswaja się znakomicie i w dziwny sposób reżyserowi udaje się zawrzeć coś, co stanowi o uroku tej produkcji. Może to dynamiczna ścieżka dźwiękowa, może dobrze uchywcona "głupia" młodość albo proste dążenie za marzeniami - nieważne jakie by były.
Niezależnie od tego jaka jest odpowiedź, "Crazy/Beautiful" zapewnia rozrywkę i czasami bawi, a momentami potrafi wzruszyć.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.3
IMDB: ocena 6.3


Trailer filmu "Crazy/Beautiful" (2001), reż. John Stockwell.

Leniwe niedziele: Dawne miłości Billa Murraya

Niewzruszona twarz Billa Murray'a, kobiece gwiazdy kina - Sharon Stone, Tilda Swinton i znana z "Before Sunshine" Julie Delpy, w filmie Jima Jarmuscha. Będzie cynicznie i zabawnie. W sam raz na "Leniwą niedzielę".
Don Johnston (Bill Murray)dostaje anonimowy list, w którym ktoś twierdzi, że Don ma syna. Co więcej - syn chce się spotkać z nieznanym ojcem. Bez drgnięcia powieki, Johnston zaczyna śledztwo, odwiedzając swoje dawne kochanki i mając nadzieję, że wizyty okażą się cennymi wskazówkami.
Jarmusch serwuje widzom podróż w przeszłość. Czasami jest sentymentalny, innym razem komiczny, ale nigdy moralizatorski. To oglądający ma ocenić poczynania Johnstona. A ten - mimo, że nie prowadzi ich z prawdziwym zaangażowaniem - to jednak czuje odpowiedzialność, która przebija przez grubą warstwę obojętności, jaką Johnston przez lata obrósł.
Wyraziste i różnorodne portrety postaci, krótkie chwile w niewielkich miasteczkach składają się na czasem zabawny, a czasem gorzki obraz rzeczywistości, w której zagubiony bohater próbuje odnaleźć klucz do przeszłości.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.4
IMDB: ocena 7.2


Trailer filmu "Broken Flowers" (2005), reż. Jim Jarmusch.

ACTA chce wkroczyć do Polski

Przez ostatnie kilka dni, w Internecie trwa burza. Sprawa dotyczy wprowadzenia umowy dot. falsyfikatów, która swoim zasięgiem ma objąć cały Internet. Natychmiastowo rozpoczęły się apele o wolność słowa i bojkot nowego prawa, które wejść w życie ma za kilka dni.

Uważam, że ze spokojem należy podchodzić do tego typu działań i oddźwięku jaki powodują. Warto jednak przyjrzeć się tematowi bliżej i nie pozostawać obojętnym, bo nowe prawo może dać rządzącym zbyt duże narzędzie kontroli i inwigilacji.

W Internecie powstało wiele informacji na temat ACTA, niepokoi fakt, że umowę zawarto "za plecami" społeczeństwa, a jej szeczegóły długo nie docierały do mediów.

Polecam śledzenie szczególnie rzetelnych źródeł i uważam, że najlepszym wyjściem jest teraz aktywne i rozsądne działanie.
Więcej informacji na temat sprawy, która wywołała burzę, znajdziecie pod tymi adresami:

Press.pl - odpowiedź grupy Anonymus na zamiar podpisania ACTA przez Polskę
Serwis Kampanie Społeczne
Gazeta Wyborcza - Artykuł
Gazeta Wyborcza - wyjaśnienia resortu Kultury
Informacje o protestach przeciwko ACTA w polskich miastach

Szorty: Kanadyjski dreszczowiec

Dreszczowiec prosto z odległej Kanady, który z rozwojem fabuły przeradza się w makabryczną groteskę.
Grupka przyjaciół i małe miasteczko. Przestrzeń ograniczona niemal wyłącznie do jednego mieszkania. Zaczyna dziać się coś dziwnego. Scenariusz stary, jak świat, ale jest niepokojący od pierwszych do ostatnich minut.
Nieprofesjonalna kamera nadaje obrazowi realizmu przez co napięcie i poczucie zagrożenia jest bardzo silne.
Niestety, ostatnie sceny bardziej bawią niż przerażają, a traci na tym cała, bardzo zgrabnie opowiedziana historia.


Film krótkometrażowy "There are monsters" (2008), reż. Jay Dahl.

Grzeszna sobota: Bezpieczne intrygi i niebezpieczne związki

John Malkovich i Glenn Close snują intrygi na francuskich salonach w adaptacji kontrowersyjnej, XVIII-wiecznej powieści. Stephen Frears opowiada o bezwzględności, manipulacji i emocjach, które bohaterowie próbują okiełznać.
Markiza de Merteuil (Glenn Close) chce iść na układ z Vicomte de Valmont (John Malkovich). Ma on uwieść młodą Cecile de Volanges (Uma Thurman) - kobietę, za którą chce wyjść były mąż Markizy de Merteuil. W międzyczasie - dla ćwiczenia umiejętności uwodzenia - de Valmont będzie próbował podbić serce bogobojnej i cnotliwej Madame De Tourvel (Michelle Pfeiffer).
W filmie zaskakuje początkowa przejrzystość działań bohaterów i najprostsze sposoby na zdobycie serca ukochanej. I tak, Malkovich - chcąc zdobyć serce religijnej De Tourvel - będzie grał łotra, który odnajduje w sobie dobro. Tylko naiwnością pobożnej madame można tłumaczyć jej rosnące zaufanie do doświadczonego uwodziciela.
Frears zabawnie obrazuje relacje. Buduje trzypiętrową konstrukcję, która sprawia, że knowania intrygantów widz traktuje z dystansu. Najmłodsze pokolenie, przeżywające pierwsze uniesienia miłosne - jest płochliwe, wstydliwe i naiwne, ale łatwo je skusić. Starsi, do związków podchodzą chłodniej i odczuwają satysfakcję manipulując młodszymi. Najstarsi natomiast patrzą z przymrużeniem oka na cały teatrzyk, mając świadomość, że od lat w tej materii nic się nie zmienia.
Warto zobaczyć, szczególnie dla brawurowej roli Glenn Close, która nie otrzymała statuetki Oscara chyba tylko dlatego, że w tym samym roku Jodie Foster zagrała dobrą rolę w filmie poruszającym ważny społecznie problem.
Plus dobre dialogi, do których szkoda nie wracać. Przypomina je IMDB: link tutaj.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.0
IMDB: ocena 7.7


Trailer filmu "Dangerous Liaisons" (1988), reż. Stephen Frears.

Wykręcone piątki: Efekciarska filozofia

Jared Leto, znany z "Requiem for a Dream" i wokalista zespołu "30 Seconds to Mars" w oryginalnie zmontowanym filmie o konsekwencjach wyborów, które determinują nasze dalsze życie. Intrygujące.
Odległa przyszłość. Nemo Nobody (Jared Leto), to najstarsza i ostatnia śmiertelna osoba na Ziemi. Jego ostatnie dni są filmowane i emitowane przez światowe telewizje. Niepozorny dziennikarz zakrada się do sali umierającego i chce wypytać o przebieg jego życia. Wywiad okazuje się nie lada wyzwaniem, bo Nemo opowiada o kilku alternatywnych wersjach swojego życia, każdą traktując równie poważnie. Tak, jakby wszystkie kiedyś się wydarzyły.
Jednoczesne prowadzenie kilku wątków (teraźniejszość i kilka wariantów przeszłego życia Nemo) ma w filmie Jaco Van Dormael'a dwojaki efekt. Po pierwsze - dynamizuje opowieść, po drugie - przykuwa uwagę widza, który z chaotycznej mozaiki scen powoli składa spójny obraz.
Intrygujący sposób prowadzenia fabuły całkiem skutecznie maskuje brak solidnego pomysłu na film. Obraz bardziej przypomina teledysk; głębia okazuje się jedynie pozorem, postęp filmu potęguje zainteresowanie widza, ale jego zakończenie nie wytrzymuje osiągniętego napięcia i zamiast zaskakiwać - rozczarowuje.
Jest to jednak obraz, który sposobem przedstawienia przykuwa uwagę i ogląda się go dobrze, potrafi zainteresować. Niestety, sposób montażu nie idzie w parze z mocną fabułą, przez co "Mr. Nobody" staje się produkcją do bezproblemowego przyjęcia, ale sensy, które przekazuje nie mają solidnych fundamentów.
Efekciarstwo, które okazuje się niezłą rozrywką.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.6
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "Mr. Nobody" (2009), reż. Jaco Van Dormael.

Klasyczne czwartki: Apokalipsa w rytmie rocka

Francis Ford Coppola luźno adaptuje powieść Josepha Conrada i przenosi jej realia do Wietnamu. Wojna, jako zło, które wciąga i zmienia człowieka, sprawiając, że postrzegana rzeczywistość nigdy nie bedzie już taka sama.
Benjamin L. Willard (Martin Sheen) zostaje wysłany do Wietnamu z tajną misją. Ma odnaleźć i unieszkodliwić pułkownika Kurtza (Marlon Brando), który wymknął się spod kontroli i zaczął działać na własną rękę, gdzieś w trudno dostępnych zakątkach Kambodży.
Coppola miesza groteskę z horrorem, absurd z brutalnością, tworząc jeden z najważniejszych filmów o wojnie w historii kina. Mistrzowsko buduje napięcie i tak prowadzi fabułę, że widz identyfikuje się z głównym bohaterem i chce wreszcie poznać Kurtza - postać celowo nakreśloną niejednoznacznie. Ostatnie sceny przypominają niemal religijny rytuał, spotkanie z Kurtzem graniczy z przeżyciem mistycznym, a jego słowa w zakończeniu filmu potrafią zmrozić tak samo, jak te, wypowiedziane w ksiażce: "Groza, groza, groza!" Nie pozostaje żadne inne słowo na opisanie tego, co zobaczył Kurtz.
To dla mnie jeden z trzech filmów wojennych - obok "Full Metal Jacket" (1987) Stanleya Kubricka i "The Thin Red Line" (1998) Terrence'a Malicka - który wielowymiarowo i przejmująco obrazuje horror działań militarnych. Poza zachwycającą wizualnie warstwą dosłowną posiada bogate zaplecze symboliczne, skupione wokół tematyki zła i mrocznej strony ludzkiej natury.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.2
IMDB: ocena 8.6


Trailer filmu "Apocalypse Now" (1979), reż. Francis Ford Coppola.

Mocne środy: Kiedy przemoc jest jedyną odpowiedzią

Paryskie podziemie kryminalne przypomina najgłębsze czeluście piekieł. Zapuszcza się w nie Gaspar Noé i pokazuje samą naturę zła, nie szczędząc przy tym naturalistycznie przedstawionych, kipiących brutalnością scen.
Nietypowo zrealizowany film - odwrócona chronologia scen sprawia, że widz w skupieniu śledzi historię, chcąc dowiedzieć się co doprowadziło bohaterów do tak ohydnego miejsca, jak rozległy klub gdzieś w podziemiach Paryża.
Marcus (Vincent Cassel) wraz ze swoim przyjacielem Pierrem (Albert Dupontel) posuną się do ostateczności, byleby tylko dorwać gwałciciela seksownej Alex (Monica Bellucci), dziewczyny Marcusa.
W filmie Noégo nie ma miejsca na wahania. Prowadzony żądzą zemsty Marcus zrobi wszystko, by sprawiedliwości - rozumianej jako: "oko za oko" - stało się zadość. Przemoc jest środkiem, zwierzęca brutalność - jedyną wymierną karą za czyny, których człowiek mógł się dopuścić.
Wyjątkowo drastyczne sceny mogą wywołać nawet w niezbyt wrażliwych widzach wstręt i odrazę. Trudno wytrzymać nie odwracając wzroku przy niektórych scenach (słynna scena gwałtu, czy - mniej znana, ale być może bardziej brutalna - gdy Pierr miażdży głowę przeciwnika gaśnicą). Niemniej jednak, warto te momenty przeczekać i obejrzeć film do końca, bo mimo, że Noé stworzył obraz bardzo mroczny, w którym najciemniejszą barwą malowana jest ludzka natura, to skłania widza do refleksji natury moralnej. Pytanie o słuszność postępowania jest jednoczesnie pytaniem o przyzwolenie na zło.
Żeby nie skupiać się na samej brutalności - bo nie tylko ona wypełnia tę produkcję - należy wspomnieć o marginalizowanym, a ciekawym wątku "Irreversible". Wraz z rozwojem narracji da się zauważyć, że rzeczywistość u Noégo człowiek jest w stanie odbierać intuicyjnie i w jakiś dziwny sposób może dostrzec przyszłe wydarzenia. Jednak racjonalizacja tych spostrzeżeń nie pozwala na kierowanie się nimi i skazuje swoiste iluminacje na zapomnienie. Kto wie czy słusznie?
Porażające, dla widzów o mocnych nerwach.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.4
IMDB: ocena 7.3


Trailer filmu "Irreversible" (2002), reż. Gaspar Noé.

Refleksyjne wtorki: Skandynawski kunszt

Na ekranach polskich kin wyświetlany jest właśnie film "Oslo, 31 sierpnia". Jego reżyser, raczej słabo znany polskiej widowni zwraca na siebie uwagę z dwóch powodów. Pierwszym - jest nazwisko, Trier, identyczne z innym, duńskim reżyserem, Larsem. Drugim powodem jest film, który zrealizował w 2006 roku, tworząc obraz kunsztowny, co potwierdzają nagrody na festiwalach: w Karlowych Warach (reżyseria) i w Toronto (odkrycie roku). Tym filmem jest "Reprise", solidna propozycja na Refleksyjne Wtorki.
Philip (Anders Danielsen Lie) i Eryk (Espen Klouman-Høiner) są przyjaciółmi i obaj chcą wydać książkę. Tego samego dnia wysyłają maszynopisy do wydawnictw. Uda się tylko Philipowi, ale sukces literacki okaże się wcale nie najlepszą droga do szczęścia.
Wielowymiarowy film, w którym naczelną zasadą porządkująca narrację jest formalny eksperyment Triera. Jego sens oddaje polski podtytuł, czyli "od początku raz jeszcze". Bo w "Reprise" ważne będzie tworzenie rzeczywistości, rozmijanie się wyobrażeń i prozy życia, odtwarzanie minionych wydarzeń i niemożność skomponowania ich tak, jak zapamiętał je nasz umysł.
Momentami subtelny, bardzo nastrojowy, ale nie do przesady. Trier, jak na skandynawa przystało, nie jest ckliwy. Jest za to precyzyjny, lekko marzycielski i emocjonalny. Tworzy wiarygodny film o kumplach, którzy targani różnymi uczuciami i chcący zrealizować swoje plany, wchodzą w dorosłość - wcale nie taką, jakiej pragnęli.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.3
IMDB: ocena 7.3


Trailer filmu "Reprise" (2006), reż. Joachim Trier.

Romantyczne poniedziałki: Dzieci nauczają dorosłych

George Clooney żyje samotnie i ma córkę z poprzedniego związku. Michelle Pfeiffer też żyje samotnie, a z wcześniejszego związku ma synka. Przypadek sprawia, że ich dzieci mają jechać na tę samą wycieczkę, ale zapracowani rodzice oczywiście przyjeżdżają za późno. Teraz cała czwórka musi zorganizować sobie calutki jeden dzień.
Czy dla wiecznie spóźnionych rodziców będzie to wyzwanie ponad siły? Na to pytanie odpowie reżyser filmu "One Fine Day", Michael Hoffman, serwując widzom obraz zabawny i momentami wzruszający, w którym główna para aktorska wypada czarująco, a ich młodzi asystenci - dzieci - są naturalne i często dają swoim aktorskim rodzicom uczuciowe wskazówki.
Wiele gagów i dobre tempo narracji sprawia, że produkcję odbiera się z przyjemnością. Nieskomplikowany i prosty - Hoffman trafia w sedno i zapewnia rozrywkę przez ponad 100 minut. Nie tylko dla fanów Clooney'a i Pfeiffer.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.0
IMDB: ocena 6.2


Trailer filmu "One Fine Day" (1996), reż. Michael Hoffman.

Leniwe niedziele: Johnny Depp na Dzikim Zachodzie

Reżyser "Piratów z Karaibów" próbuje swoich sił w animacji i tworzy obraz, który zachwyca detalami i zaskakuje mięsistymi postaciami. Dziki Zachód staje się krainą rządzoną przez zwierzaki, a rolę komentującego wydarzenia chóru przyjmują sarkastyczne sowy, odziane oczywiście w meksykańskie sombrero.
Tytułowy Rango, mówiący głosem Johnny'ego Deppa, to kameleon, który w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności zamiast do bezpiecznego mieszkanka trafia na pustynię Mojave, gdzie każda istota toczy codzienną walkę o przeżycie. Tchórzliwy Rango będzie miał okazję dowieść swojego męstwa, a postawione przed nim zadanie okaże się nie lada wyzwaniem.
W wiosce do której dotrze kończy się woda i los wskaże, że to właśnie on - nieznajomy bohater, będzie tym, który ma ocalić wiele istnień od nadciagającej zagłady.
Dawno żadna animacja tak pozytywnie mnie nie zaskoczyła. "Rango" to dopracowana w każdych szczegółach grafika przypominająca groteskowe wizje kowbojskiego mistyka. Bo oprócz akcji, widz znajdzie w tej produkcji i głębsze sensy - od odwołań do takich filmów jak "Las Vegas Parano" czy "Arizona Dream" do zupełnie poważnych kwestii związanych z przełamywaniem własnych słabości i poszukiwaniem swojej drogi.
Podoba mi się kreatywne wykorzystywanie nowych możliwości, jakie dają komputery i programy graficzne. Gore Verbinski, reżyser "Rango", spełnił moje oczekiwania w stu procentach i stworzył obraz, który nie tylko zachwyca wizualnie, ale też zapewnia rozrywkę i daje do myślenia dorosłemu widzowi.

Więcej o filmie na:
Filmweb: ocena 6.8
IMDB: ocena 7.4


Trailer filmu "Rango" (2011), reż. Gore Verbinski.

O współczesności z Innej Perspektywy

Współczesność i nasze, młode pokolenie - to tematy, które wzajemnie będą się przeplatać w nowym cyklu felietonów publikowanych na łamach Pretekstów.
Inna perspektywa to niecodzienne spojrzenie na sprawy, które już nam spowszedniały, a niezauważalnie wywierają na nas - mniejszy lub większy - wpływ. Głos młodego pokolenia w kilku tysiącach znaków: w wersji on line i w przystępnej graficznie wersji offline, w pliku PDF - co sobotę na Pretekstach.

A o czym w pierwszym felietonie? O tym kim są freeterzy i dlaczego młodzi Japończycy sypiają w kawiarenkach internetowych. I jaki to wszystko ma związek z polską?
Inna perspektywa: Bardzo polska Japonia

Inna perspektywa: Bardzo polska Japonia

Wyświetl w wersji PDF

Oddalony o blisko 15 tysięcy kilometrów od Polski kraj, podobnie jak Europa, boryka się z kryzysem gospodarczym. W Japonii, bo o niej mowa, wykluwają się nowe metody społecznego funkcjonowania przeradzające się w swoiste subkultury. Jedną z nich są Freeterzy, żyjący z dnia na dzień młodzi ludzie, którzy zamiast w niedawno kupionym mieszkaniu sypiają w otwartych przez całą dobę kawiarenkach internetowych. Bo tak jest taniej.

Wystarczyło jedno pokolenie, by obraz japońskiego rynku pracy diametralnie się zmienił. Aby odbudować kraj po zniszczeniach II Wojny Światowej państwo Japońskie zatrudniało obywateli, którzy w zamian za mieszkanie i godne warunki pracy napędzali gospodarkę. Metoda okazała się niezwykle skuteczna i w krótkim czasie Japonia wyrosła na światową potęgę technologiczną i ekonomiczną. Najwyższymi wartościami była praca, stabilizacja i dobre stanowisko ze smakowitymi perspektywami awansu.

Obecnie powojenne ideały stanęły na głowie i sytuacja młodych Japończyków jest odwrotnością tej, w której znaleźli się ich rodzice. Ale nowe pokolenie nie narzeka. Przeciwnie - uznaje stałą pracę za niezgodną z ich ideałami. Odrzuca stabilizację na rzecz korzystania z życia – nawet w najskromniejszej formie, bo młodzi nie oczekują luksusu.

Freeter (kontaminacja słów: free (ang . wolny) i arbeiter (niem. pracownik)) to ktoś, kto nie posiada stałego zatrudnienia, zarabia kiepsko przyjmując zlecenia, które się akurat trafią. Freeter nierzadko zmuszony jest do podróżowania z miasta do miasta – tam, gdzie aktualnie jest praca, choćby tak pospolita, jak rozdawanie ulotek. Nieważne czy masz dyplom magistra czy świadectwo ukończenia podstawówki, każdy może zostać Freeterem. Szacuje się, że w blisko 130 milionowej Japonii jest ich ponad 4 miliony.

A co ma do tego Polska? Nasz rynek pracy przymusza młode pokolenie do zostania Freeterem. Szacuje się, że na umowach określonych czasowo (umowa zlecenie i umowa o dzieło) w Polsce – kraju około trzykrotnie mniej zaludnionym niż Japonia – pracuje blisko milion osób. Ci, którzy podjęli stałą pracę tęsknią za niezależnością, ale kierowani racjonalnością i pozbawieni alternatyw, wybierają pewny zarobek pracując w korporacjach, firmach prywatnych i instytucjach za nie zawsze wysoką pensję. Żyjąc w wolnorynkowym i demokratycznym państwie pragną prywatnego i zawodowego spełnienia.

A ich rodzice – podobnie jak starsze japońskie pokolenie – dorastali w zupełnie innej rzeczywistości. Nobilitowana była praca, zatrudnienie było obligatoryjne, a zaciągnięte kredyty pozwoliły na stosunkowo dynamiczny rozwój kraju. Celem wielu była wolność, stabilizacja i spokój osobisty. Wartości zbliżone do tych, które cenne są i dziś, ale wtedy miały nieco inne zabarwienie. Młode pokolenie może dziś budować wartości nie tyle w opozycji do systemu i aparatu władzy, co zaglądając w głąb siebie, i zamiast zastanawiać się „co mi wolno?” może szukać odpowiedzi na pytanie: „do czego dążę i co jest dla mnie ważne”.

Czy to efekt globalizmu, czy naturalny bieg historii – mentalność młodego pokolenia, niezależnie od miejsca zamieszkania, determinowana jest podobnymi czynnikami. Trudno ocenić, czy to gospodarka silniej wpływa na wykształcone wartości, pragnienia i obawy, czy przeciwnie – ogólnoświatowe nastroje wyprzedzają rynkowe turbulencje. Interesujące jest jednak w jak szybkim tempie zawirowania rynkowe wpływają na ideały całych pokoleń i jak bardzo dążenia osobiste – a zarazem możliwości – powiązane są ze światową sytuacją gospodarczą.

Grzeszne soboty: Miłosny trójkąt w słońcu Hiszpanii

Miłosny trójkąt w spalonej słońcem Barcelonie. Javier Bardem jako uwodzicielski artysta, który pod jednym dachem mieszka z dwiem pięknymi kobietami i... ex-żoną.
Vicky (Rebecca Hall) i Cristina (Scarlett Johansson) przyjeżdżają na letni wypoczynek do Barcelony. Tam poznają przystojnego malarza Juana Antonio (Javier Bardem) i z czasem wejdą z nim w zmysłową relację, wypełnioną erotyzmem. Przeciwwagą dla tej sielanki staje się Maria Elena (Penélope Cruz), była żona Juana, temperamentna Hiszpanka, która nieoczekiwanie zjawia się w jego domu.
Wyraźnie nakreśleni bohaterowie w połączeniu z obrazami słonecznej Hiszpanii tworzą lekki i zabawny film o uczuciach i latynoskiej mentalności.
Allen zrobił obraz zmysłowy, trochę marzycielski, ale z pewnością nie jest to szczyt jego reżyserskich umiejętności.

Więcej o filmie na:
Filmweb: ocena 7.3
IMDB: ocena 7.3


Trailer filmu "Vicky Cristina Barcelona" (2008), reż. Woody Allen.

Wykręcone piątki: Zakazane obrazy de Sade'a

Pasolini luźno adaptuje niedokończone dzieło markiza de Sade, tworząc owiany legendą obraz, w którym brutalność, erotyka i przemoc wzajemnie się przeplatają. Zakazany w 40 krajach, w wielu innych uszczuplony o zbyt mocne sceny. Kontrowersyjny i do dziś wzbudzający skrajne emocje.
Akcja filmu osadzona jest w czasach II Wojny Światowej, choć widz zamiast działań militarnych zobaczy dewiacje, jakie twórcy rzadko decydują się pokazywać na ekranie. W tytułowym miasteczku Salò rządzą czterej faszyści, którzy z okolicznej ludności wybierają 30 osób, by torturować ich psychicznie i fizycznie.
Pasolini wielokrotnie i daleko przekracza granicę dobrego smaku, tworząc dzieło bardzo wyraziste, ale odrażające. Film jest mozaiką nagości, perwersji, przemocy i drastycznych scen, a takie zestawienie sprawia, że zamiast na idei filmu, widz skupia się na warstwie dosłownej.
Słynna jest m.in. scena, w której naga dziewczyna zmuszona jest do zjadania ekskrementów, przez co Pasolini wyraża ostrą krytykę konsumpcjonizmu. Film, przez zbyt ostre środki wyrazu, traktować można raczej jako szaleńczą, perwersyjną wizję, niż ideologiczną manifestację.
Szokujące i obrzydliwe, a jednak kontrowersje jakie wzbudza, skłaniają do zapoznania się z tym obrazem.

Więcej o filmie na:
Filmweb: ocena 5.5
IMDB: ocena 6.0



Trailer filmu "Salò o le 120 giornate di Sodoma" (1975), reż. Pier Paolo Pasolini.

Być sobą poza sobą

Trafiłem na bardzo interesujący artykuł o psychologicznym mechanizmie obronnym człowieka. Okazuje się, że możemy całkowicie odciąć się od swojego ciała i nie tracąc świadomości, obserwować z dystansu jakieś straszne wydarzenie, którego jesteśmy uczestnikami.
O tym zjawisku, nazwanym procesem dysocjacyjnym, piszą Ewa Banaszak i Robert Florkowski w książce "Komunikacja społeczna a wyzwania współczesności". Autor artykułu przywołuje jedną z sesji terapeutycznych, które prowadził. Młoda Zuluska, ofiara brutalnego gwałtu - podczas którego napastnik uzbrojony w nóż groził, że ją zabije - bojąc się, że zostanie zamordowana, w pewnym momencie zupełnie się odłączyła od tego co się z nią działo. Czuła, że znajduje się poza swoimi ciałem, a całą sytuację obserwuje z lotu ptaka. Jej przeżycia nabrały charakteru nierzeczywistego, przestała odczuwać ból i strach. Po traumatycznym przeżyciu, dziewczyna "wróciła" do siebie.
W innym przypadku, ofiara tortur fizycznych i mentalnych w pewnym momencie zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością, odeszła od zmysłów i nie wróciła już do normalności.
Nieco innym opisywanym przez autora zaburzeniem, z którym się spotkał podczas sesji terapeutycznej jest tzw. osobowość wieloraka. Otóż, na jednej z wizyt pacjentka nagle wieloaspektowo zmieniła zachowanie: mówiła innym tonem, inaczej się wysławiała, stosowała inną gestykulację. Nawet jej spojrzenie było wyraźnie zmienione.
Te mechanizmy obronne, stosowane ze znacznie mniejszą intensywnością, autorzy przekładają na codzienne sytuacje. I tak, zależnie od miejsca, ludzi z którymi rozmawiamy, unikamy czy wręcz zapominamy (wymazujemy) o pewnych tematach. O których z kolei chętnie rozmawiamy w innej sytuacji komunikacyjnej. Krótko mówiąc, w określonych sytuacjach przyjmujemy właściwy im obraz rzeczywistości i zapominamy o rzeczach, które ten obraz mogą zniszczyć. Na przykładzie: inaczej rozmawiamy w pracy, inaczej w domu; inaczej w kuchni, inaczej w salonie; inaczej i o innych sprawach mąż rozmawia z żoną, inaczej z kochanką. Przy czym rozmówca też cicho przystaje na tę rzeczywistość, w którą wszedł, kochanka pomija albo marginalizuje tematy rodzinne, chyba, że celowo chce tę kwestię poruszyć.

Więcej o książce:
Komunikacja społeczna a wyzwania współczesności, red. naukowa Dorota Majka Rostek

Klasyczne czwartki: Kubrick filmuje myśli Nietzschego

Jeden z najbardziej filozoficznych filmów science-fiction w historii kina. Stanley Kubrick mierzy się z ideami Nietzschego i przekłada je na materiał filmowy. Efekt? Hipnotyzujący.
Życie, jako wytwór obcej cywilizacji, dąży do wykształcenia się nowych, doskonalszych form. Od małp, przez człowieka i ponad człowieka (superkomputer HAL i załoga statku Discovery, która dosłownie wzbiła się ponad ludzkość, ponad Ziemię) aż do nowego tworu, będącego przekroczeniem człowieka jakiego znamy - czyli do Gwiezdnego Dziecka - oto ewolucja, którą Kubrick prorokował w 1968 roku.
Wiele jest w tej wizji scen enigmatycznych, wiele też ponurych obserwacji: od trywialnego już stwierdzenia, że zachowania agresywne są silną i wrodzoną cechą ludzkiej natury do zanegowania istoty Boga, co prowadzi do poszukiwania sensu istnienia w kosmicznej pustce.
Filmy Kubricka, choć niełatwe w odbiorze, niosą ze sobą potężne zaplecze intelektualne. Nie inaczej jest w "2001: A Space Odyssey", która z pozoru wiele ma dłużyzn, ale warto przez nie przebrnąć, wszak to one sprawiają, że widz odbiera coś więcej niż tylko obraz filmowy.
Transcendentny, hipnotyzujący, z mistrzowskim połączeniem muzyki (m.in. Strauss) i obrazu.

Więcej o filmie na:
Filmweb: ocena 7.8
IMDB: ocena 8.4


Trailer filmu "2001: A Space Odyssey" (1968), reż. Stanley Kubrick.

Mocne środy: Siedem kar za grzechy

Lada dzień na ekrany polskich kin wejdzie nowe dzieło Davida Finchera, "Dziewczyna z tatuażem". Warto więc dla porównania zrobić sobie krótką wycieczkę w przeszłość i zobaczyć film, który Fincherowi przyniósł zasłużoną sławę.
Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo - to w religii chrześcijańskiej siedem grzechów głównych. To też klucz, wedle którego zabójca (Kevin Spacey) wybiera swoje ofiary w filmie "Se7en".
Mordercę tropi dwóch detektywów (w tych rolach świetni aktorzy: Brad Pitt i Morgan Freeman). Ścigają się z czasem, żeby uniknąć kolejnych zabójstw, i muszą być jednocześnie wyjątkowo ostrożni, bo tropiony kryminalista zacznie prowadzić grę ze swoimi prześladowcami.
Absorbujący i nie pozwalający pozostać widzowi z boku. Silnie oddziałuje na emocje, a w końcowej scenie zmusza do zadania sobie pytania: "co ja zrobiłbym na miejscu detektywa Millsa (Pitt)?"
Długo nie mogłem się po tym filmie pozbierać.

Więcej na:
Filmweb: ocena 8.5
IMDB: ocena 8.7



Trailer filmu "Se7en" (1995), reż. David Fincher.

Trauma wyrażona przez animację

Hiszpanie potrafią zaskakiwać robiąc wstrząsające horrory wypełnione klimatem tajemnicy i niepewności. Tym razem wyobraźnie widza uruchamia nie film pokroju "[Rec]" (Jaume Balagueró i Paco Plaza), czy "Sierocińca" (Juan Antonio Bayona), ale animacja z pozoru przypominająca sielankową bajkę dla najmłodszych.
Spokojne, rodzinne śniadanie i atmosfera ogólnego zadowolenia zupełnie nie zapowiada tragedii, która wkrótce ogarnie całą wyspę.
Podoba mi się wyobraźnia Hiszpanów i to, że ze skonwencjonalizowanej sceny początkowej mogą stworzyć poruszającą animację dla dorosłych.


"Birdboy" (2011), scen. i reż.: Pedro Rivero, Alberto Vázquez.

Preteksty wchodzą w Szorty

Internet stał się medium, w którym mnóstwo jest rzeczy wartych uwagi, ale nie łatwo na nie trafić. Od dziś na Preteksty będę wrzucał linki do ciekawych krótkich metraży fabularnych (animacji i filmów aktorskich), dostępnych zupełnie za darmo i legalnie w różnych miejscach Sieci.
Jeśli macie gdzieś linki do filmów, które was poruszyły, podzielcie się i prześlijcie na adres: internetowe.preteksty@gmail.com . Lub prześlij prywatną wiadomość na Fejsbookowym profilu Pretekstów. Zapraszam!

Refleksyjne wtorki: Sam na Księżycu

Sam Rockwell i Kevin Spacey w niskobudżetowym filmie, do którego muzykę skomponował Clint Mansell.
3 lata na księżycu, bez ludzi, bez wycieczek do domu. Sam Bell (Sam Rockwell) pracuje dla firmy Lunar Industries i właśnie kończy mu się kontrakt. Wkrótce ma znowu zobaczyć się z rodziną. Podczas jednego z patroli ulega jednak wypadkowi, przeżyje, ale od tego momentu jego pobyt staje się coraz bardziej tajemniczy.
Na stacji pojawi się jeszcze ktoś, w znacznie lepszej kondycji fizycznej. Sam natomiast stopniowo na zdrowiu podupada. Odpowiedzi na pojawiające się pytania może udzielić jedynie GERTY, inteligentny komputer, który mówi głosem Kevina Spacey. Maszyna jednak zamiast wyjaśnić co się dzieje, odpowiada wymijająco i potęguję atmosferę tajemniczości.
Cichy i spokojny film. Do czasu.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.6
IMDB: ocena 8.0


Trailer filmu "Moon" (2009), reż. Duncan Jones.