Grzeszne soboty: 101 islandzkich imprez

Co robić na wyspie, która ma mniej mieszkańcow niż Lublin, a powierzchniowo jest prawie tysiąc razy większa? Rozwiązaniem dla niektórych jest życie w najbardziej zaludnionym mieście i coweekendowe imprezowanie. Co z tego wyniknie dla bohatera "101 Reykjavik"? Wiele dziwnych i zabawnych scen, które widz zaobserwuje szczególnie od momentu pojawienia się w domu głównego bohatera pewnej Hiszpanki.
Hlynur (Hilmir Snær Guðnason) jest okołotrzydziestolatkiem, który mieszka z matką. Nie chce się usamodzielnić, bo tak jak jest mu wygodnie. Chodzi na imprezy, podrywa dziewczyny i ląduje z nimi w łóżku. W wolnych chwilach ogląda pornosy, które odbiera dzięki telewizji satelitarnej. Jego, nazwijmy to, uporządkowany świat zmienia się po nieoczekiwanym przyjeździe Loli (Victoria Abril), wyzwolonej duszy, w której zakocha się... jego matka. Co więcej - miłość będzie kwitła, a zdezorientowany Hylnur będzie czuł się jeszcze bardziej dziwacznie niż dotychczas.
Film jest adaptacją książki Hallgrímur Helgason o tym samym tytule. Obraz cechuje leniwy klimat, absurdy życia codziennego - jak wersalka, która jest jednocześnie wanną - traktowane są zupełnie naturalnie, co nadaje specyfiki życia na Islandii. Głównego bohatera mało co dziwi, jest raczej znudzony niż zaskoczony, sam nie wie jeszcze co ze swoim życiem zrobić, bo to czym zajmował się dotychczas było dla niego wygodną drogą.
Trochę zabawny, trochę refleksyjny, zaskakujący. I oczywiście z pięknymi zdjęciami islandzkiej natury.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.4
IMDB: ocena 6.9


Trailer filmu "101 Reykjavik" (2000), reż. Baltasar Kormákur.

Wykręcone piątki: Wejść do głowy Malkovicha

Prawie każdy ma idoli, a ci którzy ich nie mają, na pewno podziwiają albo cenią pewne osoby. Jak by to było dosłownie wejść do głowy takiego człowieka i sterować jego ruchami, mową, zachowaniem? Całkowicie, w jednej chwili stać się nim na jakiś czas? Sprawdzi to John Cusack, który znajdzie magiczny portal prowadzący wprost do głowy Johna Malkovicha.
Craig Schwartz (John Cusack) jest lalkarzem. Żyje raczej skromnie z Lotte (Cameron Diaz), ale marzy o wielkiej karierze artysty. Pewnego dnia trafia do dziwnego biura, które znajduje się w połowie dwóch pięter, poznaje tam specyficznych pracowników i co najbardziej dziwaczne, gdzieś w ścianie swojego biura znajduje tunel. Tunel, który prowadzi wprost do głowy Malkovicha - aktora, grającego w filmie samego siebie. Po wejściu do głowy artysty, Craig odkrywa, że może nim sterować, a im dłużej ćwiczy tym więcej potrafi ciałem Malkovicha zrobić. Co więcej, im dłużej Craig siedzi w nie swoim ciele, tym bardziej uzależnia się od sterowania kimś innym. Stopniowo przejmuje jego życie, wybiera kobiety, z którymi jego marionetka będzie spała, podejmuje za niego decyzje... O swoim odkryciu mówi najbliższym, którzy z poczatku nie dowierzają, ale sprawdzają jak tunel działa i są zmuszeni przyznać Craigowi rację.
Długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu, bo uważałem go za prostą autopromocję Malkovicha. Okropnie się myliłem, bo film wciąga jak tunel prowadzący do głowy aktora, a im jesteśmy dłużej w jego świecie, tym zdarzenia przybierają dziwniejszy obrót. I to o co najbardziej się bałem - czyli pusta promocja nazwiska - jest w filmie tylko narzędziem. Bo tak naprawdę obraz traktuje o stopniowym wyrzekaniu się siebie i łudzeniu się, że gdybyśmy byli w cudzej skórze, nasze życie byłoby znacznie łatwiejsze. Czy losy Craiga będą potwierdzeniem takiego twierdzenia? Zachęcam do przekonania się na własne oczy.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5
IMDB: ocena 7.9


Trailer filmu "Being John Malkovich" (1999), reż. Spike Jonze.

Klasyczne czwartki: Marilyn Monroe i dwie kobiety

Złota era kina, gwiazdy wielkiego formatu: Marilyn Monroe, Jack Lemmon w przełamującym społeczne schematy filmie Billy'ego Wilder'a. Będą gangsterzy, będzie Big Band i - oczywiście - piękne kobiety. A nawet cały zepół.
Dwóch spłukanych muzyków staje się przypadkowymi świadkami zbrodni. Żeby ocalić swoje życie muszą szybko opuścić miasto. Nadarzającą się okazję widzą w dołączeniu do zespołu, który właśnie wyjeżdża w trasę. Mogą i zarobić i uciec przed gangsterami. Sęk w tym, że zespół jest damski, a oni - żeby się do niego dostać - muszą przebrać się za kobiety. Co oczywiście będzie świetnym początkiem dla wielu gagów.
Na ekranach polskich kin gości właśnie biograficzny film o Marilyn Monroe, warto więc wrócić do filmu, za który wyróżniana była jako najlepsza aktorka. Bo Billy Wilder wciąż - pomimo, że wyreżyserował ten film ponad pół wieku temu - potrafi bawić, a żarty które serwuje widzom wcale się nie starzeją.
To lekki film, w którym reżyserowi udało się zawrzeć urok starych czasów. Akcja umiejscowiona jest w legendarnych już czasach amerykańskiej prohibicji, a popisy aktorskie dwóch głównych bohaterów (Jack Lemmon i Tony Curtis) przywodzą na myśl skecze dziś traktowane jako "retro". Może z trochę przesadną mimiką, może niekiedy wyglądające na sztuczne albo naiwne, ale ciągle zabawne, ciągle to właśnie te cechy świadczą o uroku starego filmu, który i dziś przyjmuje się z łatwością. Tym bardziej, że ozdobą całości jest wymieniona już blond królowa kina.
Zabawny, lekki film, do którego nawet z sentymentu można czasem wrócić.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.9
IMDB: ocena 8.4


Trailer filmu "Some like it hot" (1959), reż. Billy Wilder.

Mocne środy: Długa droga do domu

Klasyk. Zwolniony z pracy, sfrustowany Michael Douglas wraca do domu, robiąc przy okazji "porządek" w znienawidzonym mieście. Ostra krytyka amerykańskiego stylu życia lat dziewięćdziesiątych przeniesiona na duży ekran.
W dzień, w który został zwolniony, William (Michael Douglas) wraca do domu z torbą wypchaną bronią. Rozgoryczony i sfrustrowany nie może wytrzymać sytuacji, z którymi styka się na co dzień - po uszy ma pozorów, głośno i brutalnie wykrzykuje sprzeciw wobec społeczeństwa i systemu, w którym przyszło mu żyć. Zrezygnowany, nie zawaha posunąć się do ostateczności w skrajnie irytujących sytuacjach.
Oglądając film, miałem wrażenie, że to pokaz możliwości Douglasa. Symfonia, którą stworzył Schumacher ma swoje pierwsze skrzypce, przy których reszta artystów - nawet Robert Duvall - wypada blado. Ciężko ocenić czy to korzyść czy wada dla filmu. Z jednej strony przez przykład jednostki reżyser uchwycił bolączki i rozczarowania całej generacji. Z drugiej strony, film to jednak całość, którą współtworzy zespół i wielka rola reżysera w tym, by tak poprowadził indywidualności na planie, aby wzajemnie dopełniały się aktorsko, tworząc swoistą fuzję talentów. W "Falling down" tej fuzji niestety nie dostrzegłem, ale pomimo to film wart jest uwagi i - co ważne - wciąż aktualny. Może więc podziałać jako swoiste ujście dla frustracji, które dotykają czasem każdego pracującego.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.8
IMDB: ocena 7.6


Trailer filmu "Falling down" (1993), reż. Joel Schumacher.

Refleksyjne wtorki: Wyznanie skazańca

Sean Penn skazany na śmierć, utrzymuje, że jest niewinny. Jego historii wysłucha zakonnica, grana przez Susan Sarandon. Będzie przejmująco i wstrząsająco. Dużo refleksji w kwestiach fundamentalnych - czyli odebrać życie czy anulować wyrok.
Gwałt i morderstwo - za to na najwyższą karę ma zostać skazany Matthew (Sean Penn). W oczekiwaniu na wyrok prosi o kontakt z zakonnicą. Rozmawiać z nim będzie siostra Helen (Susan Sarandon), która wystosuje petycję o ułaskawienie skazańca. Czy jej apele zostaną spełnione?
Tim Robbins (aktor, znany z głównej roli w "The Shawshank Redemption") adaptuje autobiograficzną powieść siostry Helen Prejean. Jej postać świetnie odegrała Susan Sarandon, która za tę rolę została nagrodzona Oscarem. Sam film, wielokrotnie nagradzany i nominowany, cechuje się dużym natężeniem emocjonalnym. Historia poprowadzona jest w taki sposób, że widz utożsamia się z bohaterami i czuje się jakby uczestniczył w tej kontrowersyjnej opowieści.
Zaangażowanie zwiększa dramatyczny dylemat: czy człowiek może skazać drugiego człowieka na śmierć? Czy taka kara jest odpowiednim zadośćuczynieniem za wyrządzone krzywdy? Pytanie w istocie mające tyleż zwolenników, co przeciwników, ale niezmiennie wzbudzające emocje, zmuszające do obrania konkretnego stanowiska.
Pytanie, które jest fundamentem filmu staje się sygnałem do pogłębionej refleksji. Niełatwa to kwestia, nad którą spędzić można niejeden refleksyjny wtorek.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.9
IMDB: ocena 7.6


Trailer filmu "Dead Man Walking" (1995), reż. Tim Robbins.

Romantyczne poniedziałki: Szukając siebie na końcu świata

Kto słyszał o Nowej Funlandii? To należąca do Kanady malownicza wyspa, o której mówi się, że leży gdzieś na środku Atlantyku, czyli dla przeciętnego człowieka to przysłowiowy "koniec świata". To właśnie tam w filmie "The Shipping News" trafi Kevin Spacey i będzie próbował rozliczyć się z przeszłością i wyznaczyć swojemu życiu nowy cel.
Nieśmiały Quoyle (Kevin Spacey) po życiowych turbulencjach, zmęczony problemami zdecyduje się wyjechać i szukać spokoju na wyspie gdzieś na wschodnim wybrzeżu Kanady. Pozornie senna prowincja stopniowo zacznie wciągać go w nowe historie, a miejsce, które wybrał wcale nie okaże się dla niego takie samotne, jak się spodziewał.
Szwedzki reżyser "The Shipping News" Lasse Hallström, to autor tak rozpoznawalnych filmów jak: "Chocolat" czy "What's Eating Gilbert Grape". Tym razem adaptuje powieść nagrodzoną Pulitzerem Edny Annie Proulx - o tym samym, co film tytule i tworzy obraz spokojny, ale pod powierzchnią którego kryją się silne emocje i poważne problemy. Dobiera do tego brawurową obsadę, m.in. Julianne Moore, Cate Blanchett, Judi Dench, czy wspomniany już Kevin Spacey, co jest tylko dodatkowym czynnikiem dla którego film warto obejrzeć.
Zwyczajny, o ludzkich problemach, z którymi czasami trudno sobie poradzić, a ich rozwiązanie przychodzi zupełnie nieoczekiwanie, a w dodatku, gdzieś na końcu świata.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5 (polecam również ciekawą recenzję)
IMDB: ocena 6.7


Trailer filmu "The Shipping News" (2001), reż. Lasse Hallström.

Leniwe niedziele: Najbardziej wyluzowany Koleś

Bracia Coen tworzą film o gościu, który całymi dniami chodzi w dresach, a czas trawi na siedzeniu z kumplami w kręgielni i piciu Białego Rosjanina. I przypadkiem - jak to u Coenów - zostaje wplątany w ciąg bardzo dziwnych wydarzeń. Wyborne na "Leniwą niedzielę".
Lebowski (David Huddleston) to bogaty gość, który od niewłaściwych ludzi pożyczył pieniądze. Lebowski (Jeff Bridges), to też spłukany bezrobotny, który pewnej nocy ma dużego pecha. Zamiast do milionera o tym samym nazwisku, zbiry żądający spłaty długu, trafiają do mieszkania tego ubogiego Lebowskiego, żyjącego gdzieś na obrzeżach miasta. Teraz nałogowy gracz w kręgle musi wyjaśnić całe nieporozumienie i pozbyć się prześladowców.
Coenowie zrobili bardzo lekki, zabawny film, w którym główny bohater nawet w oficjalnych sytuacjach zamiast nazwiska posługuje się ksywą Koleś (Dude). Zresztą, co w jego przypadku znaczą oficjalne sytuacje, skoro zawsze chodzi w dresach i szlafroku? I zdaje się, że cały film zrobiony jest w takim nastroju, w jakim stale jest Lebowski - na luzie, bez nadęcia, trochę absurdalnie, ale na wesoło. Widać też, że i aktorzy dobrze się bawili, bo wyraziście i komicznie przedstawili swoje postaci. A grają u Coenów persony tak znane jak: John Goodman, Julianne Moore czy kojarzony głównie z "Rodziny Soprano" Steve Buscemi.
Idealne na leniwy dzień przed telewizorem.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.7
IMDB: ocena 8.2


Trailer filmu "Big Lebowski" (1997), reż. Joel i Ethan Coen.

Grzeszne soboty: Pomiędzy żądzą a zobowiązaniem

Tilda Swinton, jako żona znanego we Włoszech przedsiębiorcy, która żeby opływać w luksusy musiała wyzbyć się tożsamości. Teraz, spod narzuconej sobie maski, zaczynają przebijać dawne pragnienia, a podążanie za nimi będzie oznaczać zerwanie z dotychczasowym życiem.
Upalny Mediolan. Centrum i malownicze obrzeża. Emma (Tilda Swinton) jest żoną bogatego fabrykanta Eduarda Recchi (Gabriele Ferzetti). Żyje w świecie, w którym zachowaniami rządzą schematy, prywatne spotkania są skonewncjonalizowanymi rytuałami, a fukncjonowanie w tej sztywnej rzeczywistości wymaga ogromnej samodyscypliny. W przypadku Emmy kontroli podlegają przede wszystkim jej pragnienia. Gdy przypadkiem pozna jednego z służących, odżyją w niej dawne wspomnienia i dotychczasowa maska zacznie stopniowo pękać.
Na szczególną uwagę zasługują tu trzy elementy: centralna rola w filmie - czyli Emma, która walczy ze sobą, próbując wybrać pomiędzy ustabilizowanym życiem a powrotem do prawie zapomnianej już tożsamości. Po drugie - sceny, w których pożądanie Emmy inicjowane jest przez potrawy, które serwuje młody kucharz. Prawdziwy majstersztyk.
Trzecim istotnym elementem jest całościowy sposób filmowania, który krytycy porównują z kinem włoskiego klasyka - Luchino Viscontiego. I rzeczywiście, reżyser "I Am Love" serwuje nam taką podróż w przeszłość, odczuwa się to obserwując sposób kadrowania, filmowane przestrzenie, czy nawet same stroje aktorów - upalny, senny Mediolan, w którym budzą się dawno uśpione uczucia.
Czasami grzeszny, momentami dramatyczny, na pewno ciekawy, stawiający pytanie o to co ważniejsze - czy tkwienie w bezpiecznym, ale nie satysfakcjonującym życiu czy rzucenie wszystkiego - bez względu na konsekwencje - i sięgnięcie własnych pragnień.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 6.7
IMDB: ocena 6.9


Trailer filmu "I Am Love" (2009), reż. Luca Guadagnino.

Preteksty dają gwiazdki

Szybciej, więcej, z możliwością porównania gustu - Preteksty wkraczają na filmweb i oceniają filmy!
Stale aktualizowana baza filmowa z ocenami. Teraz możesz szybko sprawdzić co Preteksty szczególnie polecają, co ostatnio oglądały i jak bardzo Twój gust jest podobny do Pretekstowego!
A może wskażesz film, który warto zobaczyć? Wymieniajmy się tytułami, polecajmy dobre kino.
Zapraszam i... chętnie przyjmę zaproszenia.

Sprawdź profil Pretekstów na Filmwebie

Wykręcone piątki: Liczba Boga

Pierwszy pełnometrażowy film Darren'a Aronofsky'ego. Paranoiczny obraz tracącego kontakt z rzeczywistością geniusza, który do swoich prac tworzy maszynę o ogromnej mocy obliczeniowej. Ta ma mu pomóc w znalezieniu klucza do świata materialnego i duchowego. Z świetną muzyką Clinta Mansella w tle.
Pracą Maxa (Sean Gullette) zaczną interesować się różne organizacje. Z jednej strony - giełdowi gracze z Wall Street, którzy w wynalazku widzą szansę sterowania notowaniami. Z drugiej - żydowska kabała (mistyczno-filozoficzna szkoła judaizmu) - bo w liczbie Pi - nad której ostatecznym wyliczeniem pracuje Max - widzą odbicie Boga. Bohater będzie więc w potrzasku. Będąc tak blisko końca swoich badań, musi być szczególnie ostrożny, by efekty prac nie wpadły w niepowołane ręce.
Nakręcony wyłącznie w czerni i bieli, dynamicznie zmontowany z mistycznymi wątkami w tle - ogląda się wyśmienicie, choć momentami zabiegi formalne stosowane przez Aronofsky'ego wydają się niepotrzebne i widz odnosi wrażenie, że forma przerasta treść.
Intrygujące, paranoiczne i pozostawiające poczucie dziwności rzeczywistości po obejrzeniu. Eksperyment warty uwagi, czego dowodzą liczne nagrody przyznane Aronofsky'emu za reżyserię.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.6
IMDB: ocena 7.5


Trailer filmu "Pi" (1998), reż. Darren Aronofsky.

Klasyczne czwartki: Bokserski talent Roberta De Niro

Robert De Niro wciela się w bokserskiego mistrza świata wagi średniej. Martin Scorsese filmuje jego sportowe sukcesy i nie pozostaje obojętny na spustoszenia, jakie kariera i impulsywna osobowść boksera pozostawia w jego życiu prywatnym.
Jake La Motta (Robert De Niro) wspina się po szczeblach kariery bokserskiej i konsekwentnie niszczy swoich przeciwników. Bierze wszystko na co ma ochotę i w sporcie i w życiu prywatnym. Zbytnia pewność siebie doprowadzi go jednak do upadku, a widz będzie obserwował, jak La Motta wdziera się na szczyt, by później zlecieć prosto w przepaść.
Scorsese poza tym, że świetnie reżyseruje sceny walki, dużą uwagę przykłada do tego, co dzieje się w głowie La Motty. Sytuacje, w których jego zachowanie ociera się o szaleństwo, wywołują u widza poczucie niepokoju, a to duży sukces reżyserski.
Podoba mi się jak Scorsese zobrazował największe sukcesy La Motty, ale nie zamykał oczu na jego porażkę. Końcowe sceny są rozrachunkiem z własnym postępowaniem, refleksją nad kondycją byłego boksera, który stał się cieniem swojej dawnej chwały.
No i oczywiście świetny De Niro, który za tę rolę dostał Oscara. Mocne kino.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 8.0
IMDB: ocena 8.4


Trailer filmu "Raging bull" (1980), reż. Martin Scorsese.

Mocne środy: Jak działa rosyjska mafia

Vincent Cassel, Viggo Mortensen i Naomi Watts w mafijnym filmie Davida Cronenberga. Z brutalnym i niebezpiecznym środowiskiem rosyjskiej mafii nie można się tak po prostu zetknąć. Każdy kontakt musi mieć swoje radykalne konsekwencje.
Anna (Naomi Watts), pielęgniarka jednego z londyńskich szpitali, próbuje na własną rękę odkryć kto zamordował młodą Rosjankę. Znajduje pamiętnik, który zaprowadzi ją prosto pod drzwi sprawców. Od tej pory Anną zainteresuje się rosyjska rodzina mafijna, handlująca żywym towarem. Przed takimi prześladowcami nie ma bezpiecznego schronienia.
Cronenberg tworzy obraz bardzo brutalny, ale i fabularnie mocny. Brawurowa rola Viggo Mortensena - który podczas przygotowań studiował m.in. kodeks mafijnych rodzin - wpływa na gęsty klimat filmu. Reżyserowi udało się też uchywcić nie tyle samą strukturę środowiska przestępczego, co trudność wstąpienia w jego szeregi i zyskania zaufania i respektu. Tę drogę widz będzie śledził obserwując losy Nikolaia (Mortensen), który z zimną perfekcją wykonuje powierzone mu zadania.
Warty zobaczenia, wciąga tak, jak przedstawione struktury mafijne. Raz podjęty krok trzeba doprowadzić do końca, który - skądinąd - może okazać się bardzo zaskakujący.

Więcej o filmie:
Filmweb: ocena 7.5
IMDB: ocena 7.8


Trailer filmu "Eastern Promises" (2007), reż. David Cronenberg.