Metamorfoza literatury

Wyświetl w formacie PDF

Nie wiem, czy to już moja fizyczna ułomność, której za nic w świecie nie mogę naprawić, czy drobna niezdolność, absolutnie możliwa do wyleczenia, ale gdy patrzę na niektóre obrazy, wzrok nieustannie płata mi figla. A to młoda buzia okazuje się twarzą staruchy, a to – jak w pewnej starej reklamie – banan „zmienia się” w pistolet, a to znowu zbliżając wzrok do szeregu identycznych rysunków, nagle stają się trójwymiarowe. Niezmiennie mnie to dziwi i wprawia w nastrój, który jest mieszanką zaskoczenia, irytacji i podziwu. Nie inaczej czuję się, gdy patrzę na Metamorfozę Narcyza Salvadora Dali. Przebiegłość tego artysty wprawia mnie w zakłopotanie, a oczy – gdyby mogły – zapewne zaczerwieniłyby się ze wstydu, bo nie potrafią zdecydować co na obrazie jest odbiciem, a co pierwowzorem. Wszak do tej pory nie udało mi się rozstrzygnąć, czy pochylony nad taflą wody młodzieniec jest dla patrzącego ważniejszy, czy też istotniejszy jest posąg dłoni, przytrzymującej jajko, z którego wyrasta kwiat.
Z pewną obawą podchodzę także do filmów, które powstają na kanwie mniej lub bardziej znanego utworu literackiego. Gdy zgooglowałem hasło: To nie jest kraj dla starych ludzi jako pierwsze wyświetliło się takie oto wyjaśnienie: „Mroczny thriller braci Coen (Ethana i Joela), rozwijający się w prawdziwy dramat egzystencjalny - na 8 nominacji do Oskara”. Przykłady wpływu literatury na film można by mnożyć, zaczynając od typowych adaptacji, których i w polskim kinie przecież nie brakuje (o czym najlepiej wie młodzież, tłumnie zapraszana przez nauczycieli na projekcje klasyki rodzimej literatury), a kończąc na luźnych inspiracjach, prowadzących reżysera do nakręcenia filmu. Żeby daleko nie szukać, wystarczy wskazać Ogród Luizy, wszak ten sam tytuł, bynajmniej nie przypadkiem, nosi i film Macieja Wojtyszko i wiersz Andrzeja Bursy.
Daleko mi jednak do roztaczania katastroficznych wizji, w których literatura jest niszczona przez kino. Sam jestem zdania, że powstało wiele świetnych ekranizacji, ba!, dzieł wielkich, które zachwycają już od dekad (żeby nie być gołosłownym, wystarczy wspomnieć kino Stanley’a Kubrick’a: Mechaniczna pomarańcza, Odyseja kosmiczna 2001, czy Lśnienie). Nie przeczę też, że kino operuje własnymi środkami wyrazu, oddziałuje na widza w inny sposób niż czyni to literatura. Jestem pełen podziwu dla kunsztu reżyserów, którzy potrafią wydobyć niepowtarzalny nastrój dzieł literackich zawarty między wierszami. Cenię sobie autorskie interpretacje tekstów pisanych, bywam oczarowany wyobraźnią filmowców i umiejętnościami reżyserskimi. Moją uwagę jednak zwraca to, że kino z ogromną łatwością zdobywa odbiorców, którzy często nie są nawet świadomi, iż oglądany właśnie film powstał na podstawie popularnej, bądź nie, książki. Ileż to razy dziwiłem się, że znana mi produkcja to adaptacja jakiejś powieści. Ileż razy z niedowierzaniem pytałem: „naprawdę?” i dzieło to chciałem jak najszybciej przeczytać. Zastanawiam się więc niejednokrotnie nad potęgą oddziaływania nie tylko kina, ale obrazu w ogólności. Z jaką łatwością film może podsuwać lektury, które chce się przeczytać, z jaką niezauważalną precyzją trafia prosto do naszego wnętrza i tworzy w nim listę książek, które pragniemy poznać! Jakaż więc swoboda w sugerowaniu widzowi co jest dobre, po co warto sięgnąć, co jest atrakcyjne, co może zaciekawić. Problem jednak pojawia się wtedy, gdy zaciera się granica pomiędzy pierwowzorem a reprodukcją. Jako przykład niech posłuży nam nieszczęsny Wiedźmin, w którym zaczytywałem się całymi godzinami, a teraz ma już nieodwołalnie twarz Michała Żebrowskiego. Podobnie Jaskier, który przecież tak różnił się od wizji Sapkowskiego, jest dla mnie lekko otyłym Zbigniewem Zamachowskim, z zaokrąglonymi policzkami. Myśląc o tych prostych przykładach zawsze nachodzi mnie refleksja: jakąż to siłę oddziaływania posiada obraz! Wszak zżyłem się z bohaterami literackimi, wraz z nimi przeżywałem niebezpieczne przygody. Wiele godzin spędziłem śledząc ich rozmowy, czytałem opisy zachowań, poznałem przyzwyczajenia i charakter. A tu nagle półtorej godziny filmu i budowane podczas lektury wyobrażenia runęły, a w ich miejscu pozostały zdjęcia z plakatów i kadry z filmu.
Trudno mi ocenić czy to dobrze czy źle, widocznie taka jest specyfika czasów, w których żyjemy, taka nasza percepcja. Niemniej jednak, z obawą patrzę na fakt, że tracimy rozróżnienie co jest ważniejsze – tło czy pierwszy plan? Często nie jesteśmy nawet świadomi istnienia tła, którym – w przypadku adaptacji filmowej – jest książka. Całość zlewa się w jeden obraz. Bez tła, bez pierwszego planu, bez wyraźnego podziału na pierwowzór i twór wtórny. Tak jak w Metamorfozie Narcyza nie wiemy właściwie co jest istotniejsze: młodzieniec, czy dłoń? – a oba obiekty – choć każdy na swój sposób – mogą wprawić w zachwyt.

Adam Kolasa, 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz